000050b |
Previous | 3 of 8 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
v&r1i&tai&aV#T£xriP'3vr-iz- u #cr VALil _ _ — — — pm"" j f łt&?'iE¥r' p "ny łr'?ł--E ip ry''s' --™_ p jajj-- " --?$ -- s£"j£s! " 'yr Jii"TS?r'"' wwnwjffitfffip w '% 'iNr12- - "ZWIĄZKOWIEC" MARZEC (MARCH) 21 — 1943 Stronica 8-- da mD WALKA "O u kf£ AJ Lir~Z———- " JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA j - 6(15 7 6&M11?¥ElVi9v tykę WJJKS-fWG- ? www czegoś bardzo flraniie spełnia przyszedł nagle myśl fencamietany skądś urywek "Wtj lczy czytał tym gdzieś daw llo powiedział ktoś "v{ TJUsf ien mo? aSl °kjM&&y&M BSl !l i f JR JS W o-d- v się ( — się mu na o czy mu 5-2- X1 nilfc Ml oron' (] dsJtir MOTl l_B 3JTZ ' % wreszcie powsti ai1o t1 o w_ _ m samym — me wieazia brudno mu było dociec teraz rawdy Właściwie to nie Dar 70 się o to starał Chciał na-- f%ytłuut: i7uownwio innwrafałn nsta- - icznie Czego pragnął? Tego samego czego dziesią a cpR--i tvsiace innych Cze & on-ni- p iwcmaniec tułaia fy się po obcych ziemiach?— Pragnął powrotu do rodzinne go kraju Zwycięskiego powro I Ale jednocześnie wiedział Me tę drogę powrotu trzeba Ęytjczyć że trzeba ją zbudo gać na twardym gruncie i z mocnej nawierzchni ze 'Oram tryumfalnych na otdar-a- e tej drogi nie należy sta- - rra zwyczajem stawiać na # początku ale właśnie na koń %dy trud będziemy mieli Łi poza sobą m Ale wiedział też że nie spo fób jest budować poprzez wo le żadnej drogi ani przerzu- - retć mostu bo byłby to most pnad przepaścią że tutaj pozostały tyl- - Ko skrzydła które przeniosą Ina diugi brzeg' skąd już że lazem wytyczać się będzie ćuogę Drogę mocną szeroką Drogę długą bo biegnącą pi zez kilka krajów ) Drogę do Polski ' Jasne mu się stało jego pra mienie Wiedział że ma być jednym z tych którzy na skrzy dach nrzeniosa słupki żelaz ne do wytyczenia drogi Słup-ia które byłyby chociaż tylko ielkości pocisku =34 Już ocl teJ cnwui pragnie I me czynu poczęło w nim wzra ać Chciałby by to było już dzi aaj w tej chwili ! Rwał się do działania tętniło w nim ży-cie Co chwila przez mokre od deszczu szyby baraku spoglą dał na stojąca w pogotowiu "' i j t maszynę Dy potem zwracać u-- 2v na Rnnp7vvm'ncv na stole telefon czy czasami nie roz dzwoni się rozkazem startu H Czekał — tJ żółtej gumowej kamizelce chodziłem nerwowo po bara ku Nie interesowało mnie ja Łoś dzisiaj nic Nie wtrąca łam się do rozmowy kolegów aulł upuwiaaau suwie ww-en- ia z ostatniego wieczora powierzchownie przerzuciłem poranny dziennik Przez chwil Jilka zagłębiłem się w fotelu przymknąłem oczy i odbieg-am myślami daleko M Niebo coraz bardziej się roz Haśniało Deszcz przestał daw fo padać a słońce kończyło Ijsuszać resztki wilgoci l Wyszedłem przed barak 7ilo cieplej niż rano Spojrzą ) Uąm P° szeregu maszyn Na- - kle do uszu dobiegł mnie dzwo '6Mt telefonu Drgnąłem Czyż y pragnienie miało się speł-Uić- ? I w tejże chwili wołanie §2 sobą: — Chodź prędko! Lecimy! Skoczyłem do baraku Ko -- dzy pośpiechu opróżniali :Iieszpnip wiedziałem co to naczy Czułem jak szybko bi e mi sprrp-- Lot! Lot na który czeka- - 'l-- m od samego rana i który ijodświadomie wyczuwałem UJ3£ dzisiaj być musi — przy-- vFzed} nareszcie ąĘ Szybko — jak koledzy moi £I — opróżniałem kieszenie z wszelkiej zawartości Odrzu-ciłem nawet stary podniszczo ny bilet autobusowy Pozosta a tylko chusteczka do nosa Sprawdziłem zapięcia mojej żółtej kamizelki i związanych z mą dodatków i odkładając na bok wszystkie moje drobno stki wyciągnąłem z portfelu zdjęcie Pragnąłem spojrzeć na nie przez kilka chwil Spój rżeć na te czworo oczu które dodawały mi zawsze otuchy w chwilowych załamaniach duchowych które czasami i do mnie przychodziły wraz ze zmierzchem Widziałem te o- - czy wyłaniające się z ciemne-go tła kartonu Jedną parę ócz które zawie rały w sobie słodycz macie-rzyńską które od pierwszego dnia z miłością patrzyły w twarz synowską oczy peł ne błogosławieństwa I durgą parę ócz które za-wierały w sobie to wszystko co kochając można dać ze sie bie ! Oczy oddane na zaw-sze i oczy kochające Zdjęcie które w gorączce wrześniowego dnia uchwyci łem z domu towarzyszyło mi przez wszystkie dnie tułaczki Nie rozstawałem się z nim ni gdy Było ono najdroższą czą-steczką pozostawionego dale-ko domu Było relikwią naj-świętszą! Nie kryłem się z tym zupełnie I zawsze przed każdym lotem przez chwil kil ka patrzyłem w te oczy Sygnał telefonu — i już wraz z innymi wybiegłem z ba raku dążąc do swojej maszy ny Mechanicy "zapuśclili" ma szyny Udgłos strzelanych na boi mieszał się z warkotem śmigła Powietrze drgało na-- rężeniem gorączkowością Szybko ale opanowując się wszedłem do maszyny Zapią łem pasy od spadochronu Na łożyłem kominiarkę Spojrzą- - łem po wskazaniach zegarów i zasunąłem nad sobą kabinę Zwolnione hamulce i w tejże samej chwili ruszyłem z miej sca Świat rzeczywistości z przed minuty miałem za sobą Z każ dym milimetrem przesunięcia manetki od gazu z każdym szybkim obrotem śmigła — odgradzałem się od -- szarej zie mi Piozbijanie śmigłem na dro bniutkie atomy powietrze u-derz- ało w szyby kabiny na której załamaniach słońce roz szczepiało się w kolory tęczy jak w pryzmacie Co chwila patrzyłem na tę grę kolorów co mieniła się przy każdym kącie skrętu czy pochylenia maszyny ni-- czem dziecko które bawi się puszczaniem baniek mydla nych pod słońce W słuchawce usłyszałem glos: — Uwaga! Rozchodzimy się parami! Formacja samolotów lecą ca dotychczas zespółwo roz-dzieliła się na pary przyjmu-jąc różne kierunki Leciałem w towarzystwie dowódcy Cieszyłem się tym tak bardzo jak może nikt in-ny przede mną Nie było to próżne może samolubne pra gnienie tylko Uważałem się za zaszczyconego takim wybo rem Lot w towarzystwie do wódcy dawał mi dużo sposób ności do nauki Wiedziałem że dla mnie w mouu piem- - zym locie do Francji zapo-nałe- m się nie tylko z terenem silnie bronionym przez nie- - rzyjaciela ale poznałem tak-- ataku walki samoobro ny Poznałem taktykę walki jednego z najlepszych dowód ców na walce którego muszę się wzorować Lecąc u jego boku czułem się jak świeżo wyszły ze szko ly młodzieniec którego ojciec wprowadza w życie życie nie od jego dobrych tylko stron ale od tych najgorszych by wiedział potem jak zachować się w każdej sytuacji Spojrzałem na boki Daleko na widnokręgu nad wodami Kanału ginęły sylwet ki innych par dążących na po ludnie Wylecieliśmy w szóstkę Skład ten odpowiadał naj-bardziej zadaniu jakie mieli śmy przed sobą Mała liczba nawet za piękna dla nas — samolotów przedrze się najła twiej i bardizej niespostrze- - żenie nad posterunkami na brzegu francuskim Pogoda była piękna może Przed sobą widziałem ciemne wody Kanału Nie ma już te-i- az ruchu na nim jakie kie-dyś musiał być tutaj przed wojną Im bardziej zbliżamy się do brzegu Francji tym bardziej odczuwałem w sobie wzrost podniecenia — "Mosąuito" — przypom niałem sobie nazwę dzisiejsze go lotu Ale dlaczego "mosąuito"? Może dlatego że za kilka chwil pociski naszych karabinów sta na się żądłem tego jadowite-go a złośliwego i natrętnie ka sającego owada? Może dlate-go że tak jak i on brzęcząc tuż przy samej ziemi niesie-my śmierć? Jak bardzo podobny był nasz lot do usposobienia tego owada przekonać się -- miałem za chwil kilka Brzeg francuski pozostał poza nami Mieliśmy przed so bą piękny krajobraz Breta-nii Wszędzie jak daleko o- - 'kiem sięgnąć — zieleń Gdzie niegdzic grupy rozłożonych drzew obsypane były kwiata mi Przecież to wiosna w ca-łej pełni Wiosna która niesie nowe życie Obniżyliśmy lot Przelaty waliśmy teraz w takim miej-scu gdzie najmniej skoncen-trowana jest artylerja prze-ciwlotnicza Wiedziałem teraz ak dobrze opracowanym był ten lot Wypatrywaliśmy po krza-kach po każdym większym za rajniku celu na który opłaca łoby się stracił serję pocis-- ów Lecieliśmy w głąb terenu ajętego przez nieprzyjacie a Miejscami obniżaliśmy lot lo kilkudziesięciu stóp ponad ziemię uzasami przemycali śmy się z szybkością 240 mil na godzinę pomiędzy drze-wami Gdzieniegdzie widziałem ludzi pracujących na roli Kil kakrotnie w szybkim przelo-cie widziałem jak wymachi wali chusteczkami przyjaźnie — widząc zapewne znaki an-gielskie na maszynach U-twierd- zało mnie to że nie wszyscy w tym kraju są przy jaźnie usposobieni do najeźdź cy Mijamy bokiem jakąś wios kę typową w krajobrazie francuskim Małą o szarych budynkach murowanych z ka mienia i krytych szarą dachó wka Wydawało mi się że znam skądś tę wioskę może kiedyś dążąc o głodzie do An glji przechodziłem obok niej? Spojrzałem po wskazaniach zegarów Wszystko w porząd ku Szybkościomierz waha? - się w granicach 240 mil na go dzinc Trzymałem się blisko ma-szyny dowódcy Obydwaj vy patrywaliśmy na wszystkie strony chociażby najmniej-szej sylwetki czy czegoś inne go co by wskazywało na ob-je- kt nieprzyjaciela W pewnym momencie od-czułem instynktownie jakiś ruch dowódcy Spojrzałem w tę stronę potem za ruchem jego głowy i zobaczyłem lekko z prawa przed nami duży sa-molot lecący nisko w kierun ku południowo zachodnim Uśmiech zadowolenia wy-płynął mi na usta Wypatrywanie od którego ż oczy zachodziły łzami przy akiej szybkości — nie poszło la darmo Poszedłem za dowódcą Zbliżamy się szybko nieu-błaganie do lecącego wolno samolotu Wydawało mi się że musi być obciążony Tym lepiej "Mosąuito" — jak bardzo upodabnialiśmy się teraz do tego złośliwego owada Jak bardzo śpieszyło się nam do ukąszenia ofiary Lekkim skiętem zbliżali-śmy się do niego od strony o- - gona Byliśmy już niedaleko i wtedy rozpoznałem sylwetkę Duży transportowiec niemiec ki Ju-5- 2 — Oby był pełen ludzi — pomyślałem Ze skrzydeł samolotu dowó dcy poleciała wiązka pocis-ków Mimo szalonego warko tu motorów słyszałem drugą serję Widziałem transportowiec w krzyżu celownika ale wy-dawało mi się żefw takiej po zycji w jakiej miałem go w ej chwili me można będzie zbyt dobrze atakować Z lewego silnika Ju-5- 2 wy-dobywać się poczęły maleńkie ogniki i coraz większy ogon dymu wlókł się za ogonem — Duże czarne krzyże na skrzy dłach zdobiły samolot Położyłem swojego "Spit- - iire na lewe skrzydło i zato-czywszy małe kółko — podcho dzilem do Ju - 5 2z najdogod niejszej dla mnie pozycji do zaatakowania Lewy silnik dymi coraz bar dziej Dowódca mój napewno umieści nową serję w drugim silniku dla siebie wybrałem więc inne miejsce Miejsce naj czulsze może nawet bo w za- - "gę — Przejadę się serją po ca łym kadłubie Jeszcze moment Już mam go w celowniku Nacisnąłem na spust! Kurczowo prawie! Czułem mocne drgania w ma szynie Karabiny pracują spra wnie Zdawało mi się że widzę jak dziesiątki pocisków wcho dzi w kadłub jak dziurawią znienawidzony czarny krzyż Na rezultat nie czekałem długo Duży transportowiec Ju-5- 2 ostrą piłą szedł do ziemi cią gnąc za sobą coraz większy o gon dymu Sekundę trwał jego ostatni lot do ziemi Nie widziałem ni kogo ktoby wyskoczył z zało gi Nie było na to czasu I le piej że tak się stało Jeden więcej samolot z czarnymi krzyżami rozbity o ziemię — Widziałem już takie rumowis ko lozbilych maszyn ale z przyjemnością patrzyłem jak płonąc leciał db ziemi Atak ten trwał sekundy tyl ko ale mnie wydawało się że i tak długo że w za długim czasie pociski z moich karabi nów pokonywały przestrzeń pomiędzy mną a nim a za dłu go leciał do ziemi To był mój pierwszy chrzest ognia po tylu miesiącach prze rwy Las nad którym przelaty-waliśmy kończył się Przed nami puste pola pola Minu-ty lotu uciekały chyba z taką szybkością jak ziemia pod na mi Wokół jak okiem sięg-nąć — nic! Nic co by mogło być obce wrogie co by nale-żało zniszczyć Oczy od wypa trywania zachodziły łzami Leciałem skrzydło w skrzy dło koło dowócy Wracamy Nieubłagany czas powrotu przekreślał najśmielsze i naj-komiczniej- sze czasami prag nienia i plany Wracałem wesoły Melan-cholia poranna znikła gdzieś lezpowrotnie Zadanie wypełniliśmy U! Tak maleńkie mosąui to" może być czasami bardzo złośliwe Pół maszyny mam na swo- - m rachunku ! I w kilka dni potem telegra ny doniosły że " Ju-5- 2 ecąćy ze sztabem niemieckim iległ wypadkowi" Piękny wypadek Gdy czegoś pragnie się bardzo — spełnia się ! — Spełnia się! Leon Świstun CZERWONY KRZYŻ Gdziekolwiek spojrzysz dziś po całym świecie Tam odzie duch wojny śmierć i rany niesie Gdzie bamby sieją zniszczenie dokoła Gdzie ranny żołnierz opatrunku wola "Tam wśród kul gradu widzisz godło zwyż Na białym polu — Czerwony Krzyż Tom gdzie zniszczenie sieją elementy Tam gdzie śmierć niesie świata vjróg przeklęty Gdzie słyszysz jęki i piekielny huk Gdzie loybuch bomby strącawszystkich z nóg Tam stąpa Anioł Miłosierdzia też Znak na ramieniu — Czerwony Krzyż Tam gdzie straszlivą nędzę naród czuje Tam gdzie zaraza ludność dziesiątkuje Gdzie głód i zimno miljonom doskuńera Gdzie tyfus brzuszny tysiące pożera Tam niesie leki odzież chleb i ryż Posłaniec nieba — Czerwony Krzyż Gdziekolunek klęska wojny czy powodzi Na zdrowie ludzkie i na życie godzi Gdziekohcieli ofiar nieszczęścia jest mnogo Tam z poświęceniem miłosierdzia drogą Wśród zgiełków wojny czy szpitalnych cisz Zdąża z pomocą — Czerwony Krzyż Ten wasz posłaniec wszędzie balsam niesie Choremu dziecku starcowi kobiecie Ofiarom wojny obrońcom wolności Do tioej pomocy słuszne prauja rości Otwórz więc serce i ten apel słysz Daj ile możesz — na Czenuony Krzyż! M J Bereezliówsld Ma AttSaimtsf Ikis Ciszę nocną przerwał hała-śliwy gwizd po nim rozległo się: — Druga krążownica do od kotwiczenia Za piętnaście mi nut wychodzimy w morze Rozbudzona załoga ze zdzi wieniem spojrzała po sobie Co się stało? Przecież mieli śmy wyjść rano? Co za niespo dzianka? Niestety w życiu marynarzy tych niespodzia-nek jest dużo Po chwili jed nak na pomieszczeniu zapano wał spokój a miarowy turkot śrub kołysanie okrętu uśpiło pozostałych szczęśliwców Obudziła mnie dopiero du-ża wibracja i gwałtowne prze chyły Podniosłem głowę z ha mąka i to co zobaczyłem wpro wadziło mnie w dobry humor Grupa marynarzy jadła śnia- - danie przed wachtą ściślej' mówiąc zabawiała się chwyta niem uciekających filiżanek i innych przedmiotów Nio oby wało się przy tern bez siarczy stych przekleństw Wyszedłem na pokład dla zaczerpnięcia świeżego powie-trza Po drodze spotkałem "truciciela okrętowego" pro wiantowy rozprawia! z "pa-rzygnatem" ustalając "me-nu" na dzień dzisiejszy Spotkawszy tak zacne tows rzystwo chciałem coś powie dzieć ale potężna fala przeto-czyła się po pokładzie i słona woda zatkała mi usta Zado-wolony z przymusowej kąpieli nic byłem Kiedy wróciłem na pomieszczenie wyglądałem jak zmokła kura Posypały się dowcipy i docinki pod moim a dresem Ze skwaszoną miną jadłem pośpiesznie śniadanie przebie rając się jednocześnie Na wa chcie nie odzywałem się do ni kogo Amerykanin stojący na jednym sektorze ze mną za-sypywał mnie pytanitmi nie czekając na odpowiedź Rozmowę przerwał sygnał z pomostu Wzmocnić obserwo cje możliwość że "Focke Wul fy" Szliśmy tak cały Boży dzień nie zmieniając szybkości W miarę zbliżania się nocy na okręcie zaczęły krążyć przedzi wne wiadomości Przyznam się że taka jazda trochę mi się nudziła Kiedy byłem na po kładzie wszystko było w po-rządku ale na pomieszczeniu trudno było wytrzymać Co chwila spadał na głowę jakiś przedmiot To walizka to pu dełko a w hamaku to trzeba było dobrze się trzymać Do-piero około siódmej wieczo-rem trochę się uspokoiło i zmieniliśmy szybkość Jednak długa fala oceaniczna idąca z burty kiwała nas solidnie — dlaczego zmniejszyliśmy szyb kość? — pytam — Zbliżamy się do celu — ja to -- przy taniej zan szukać kogo na wodzie? — Rozkaz Tu chodzi o ży-cie ludzi - bohaterów Dopiero około godziny dzie wiątej daleko na horyzoncie pkazaly się światełka które co chwila nikły Byliśmy tro-chę zaniepokojeni lecz po chwili okazało się że jest to miejsce którego szukaliśmy Przebiegło mi przez myśl — dziś jest święto umarłych Cie mna noc i światła przypomina ły mi cmentarz A z grzbietu fal tworzyły się figury groby i krzyże Przecież dziś w ca łym kraju ci którzy żyją mo dla pię za swych bliskich I niejeden z nas jest już opła-- kany Ciężkie westchnienie wy rwało się zupełnie nieoczeki-wanie Prziecież i ja pozosta-wiłem rodzinę i bliskich Rozkaz z pomostu przerwał zadumę: Pociski na skolownl cach być gotowym do otwar cia ognia w każdej chwili Zbliżamy się szybko do świa teł Wzrok przeszukiwał prze strzeń wody — Są — rozległo się głoś-no A jeden z Amerykanów melduje: — Prawo czterdzieści coś pływa na wodzie — przypusz czalnie tratwa Napięcie wzrosło jeszcze bardziej a tu i ówdzie słychać było pytania — Hu ich jest? Czy żyją? Tratwy były kilkadziesiąt metrów od nas Maszyny dały stop a fala zdryfowała je do burty Co to? żaden z ludzi na tratwach nie daje znaku i nio śpieszy się do wyjścia Druży na bosmańska przytrzymała tratwy i rozbitkowie po sztor trapie zaczęli wychodzić ko-lejno na pokład Nic przeszło więcej jak dziesięć minut jak szliśmy całą parą naprzód Ciekawość mnie paliła Nie mpglcm doczekać się zmiany i porozmawiać z tymi szczęśli wcami krzy naprawdę cudem wymknęli się śmierci Naresz cie rozległ się gwizdek na zmianę wachty Za chwilę pę dzilem jak szalony na dziob o krętu nie zwracając uwagi że z kuchni dolatywały nęcąco zapachy Tu na pomieszczeniu pano wał straszliwy zgiełk Jeden przez drugiego zasypywali py taniami uratowanych Po dla gim oczekiwaniu' dostałem się do celu Usiadłem przy wyso kim młodym blondynie który pomimo zmęczenia chętnie z nami lozmawiał — Pan jest Anglikiem? — Nic — odpowiedział — jestem Australijczykiem Słu-żę od roku w Anglji w eska-drze bombowców — A jaka pańska specjal-ność? — Jestem drugim pilotem Podczas naszej rozmowy — "truciciel" przyniósł memu przyjacielowi drugą filiżankę "tea" z rumem Ten wypił po tężny haust i mówił dalej — Latam w eskadrze bojo wej już kilka miesięcy kilka naście razy byłem nad Niem cami Z każdej wyprawy jak dotąd wychodziliśmy cało — No a teraz? — tu na chwilę zamilkł — a teraz też szczęśli wie poszło — Napewno długo czekali ście na nas? — TrzydJeśi parę godzin — Ale lo musiało być bar-dzo denerwujące — tak dłu go czekać? O tak przeżyliśmy du- - zu w uus Krouum czasie pomi mo że nad nami czuwali kole dzy z powietrza — Jakie było wasze wraże-nie kiedy zobaczyliście okręt wojenny? — Nie byliśmy pewni czy to nasz Byliśmy przygotowa ni że gdyby to byli wrogowie to nie wzięliby nas żywcem Dopiero ja wytłumaczyłem swoim kolegom że to polski destrojer Oagrnęła nas wiel ka radość My dobrze znamy Polaków z bohaterstwa A ten' fakt głęboko utkwił nam1 w pamięci Był to dla nas mo--rne- nt zbyt tragiczny Takich' -- momentów tak prędko się nie'- - zapomina zapewniam pana f u m Lrj - _ --- --- -- -- -- T1 T — satasjaŁaffiM-"T- l n bj ' Si rmfi ' H
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, March 21, 1943 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1943-03-21 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Rights | Licenced under section 77(1) of the Copyright Act. For detailed information visit: http://www.connectingcanadians.org/en/content/copyright |
Identifier | ZwilaD4000291 |
Description
Title | 000050b |
OCR text | v&r1i&tai&aV#T£xriP'3vr-iz- u #cr VALil _ _ — — — pm"" j f łt&?'iE¥r' p "ny łr'?ł--E ip ry''s' --™_ p jajj-- " --?$ -- s£"j£s! " 'yr Jii"TS?r'"' wwnwjffitfffip w '% 'iNr12- - "ZWIĄZKOWIEC" MARZEC (MARCH) 21 — 1943 Stronica 8-- da mD WALKA "O u kf£ AJ Lir~Z———- " JESZCZE POLSKA NIE ZGINĘŁA j - 6(15 7 6&M11?¥ElVi9v tykę WJJKS-fWG- ? www czegoś bardzo flraniie spełnia przyszedł nagle myśl fencamietany skądś urywek "Wtj lczy czytał tym gdzieś daw llo powiedział ktoś "v{ TJUsf ien mo? aSl °kjM&&y&M BSl !l i f JR JS W o-d- v się ( — się mu na o czy mu 5-2- X1 nilfc Ml oron' (] dsJtir MOTl l_B 3JTZ ' % wreszcie powsti ai1o t1 o w_ _ m samym — me wieazia brudno mu było dociec teraz rawdy Właściwie to nie Dar 70 się o to starał Chciał na-- f%ytłuut: i7uownwio innwrafałn nsta- - icznie Czego pragnął? Tego samego czego dziesią a cpR--i tvsiace innych Cze & on-ni- p iwcmaniec tułaia fy się po obcych ziemiach?— Pragnął powrotu do rodzinne go kraju Zwycięskiego powro I Ale jednocześnie wiedział Me tę drogę powrotu trzeba Ęytjczyć że trzeba ją zbudo gać na twardym gruncie i z mocnej nawierzchni ze 'Oram tryumfalnych na otdar-a- e tej drogi nie należy sta- - rra zwyczajem stawiać na # początku ale właśnie na koń %dy trud będziemy mieli Łi poza sobą m Ale wiedział też że nie spo fób jest budować poprzez wo le żadnej drogi ani przerzu- - retć mostu bo byłby to most pnad przepaścią że tutaj pozostały tyl- - Ko skrzydła które przeniosą Ina diugi brzeg' skąd już że lazem wytyczać się będzie ćuogę Drogę mocną szeroką Drogę długą bo biegnącą pi zez kilka krajów ) Drogę do Polski ' Jasne mu się stało jego pra mienie Wiedział że ma być jednym z tych którzy na skrzy dach nrzeniosa słupki żelaz ne do wytyczenia drogi Słup-ia które byłyby chociaż tylko ielkości pocisku =34 Już ocl teJ cnwui pragnie I me czynu poczęło w nim wzra ać Chciałby by to było już dzi aaj w tej chwili ! Rwał się do działania tętniło w nim ży-cie Co chwila przez mokre od deszczu szyby baraku spoglą dał na stojąca w pogotowiu "' i j t maszynę Dy potem zwracać u-- 2v na Rnnp7vvm'ncv na stole telefon czy czasami nie roz dzwoni się rozkazem startu H Czekał — tJ żółtej gumowej kamizelce chodziłem nerwowo po bara ku Nie interesowało mnie ja Łoś dzisiaj nic Nie wtrąca łam się do rozmowy kolegów aulł upuwiaaau suwie ww-en- ia z ostatniego wieczora powierzchownie przerzuciłem poranny dziennik Przez chwil Jilka zagłębiłem się w fotelu przymknąłem oczy i odbieg-am myślami daleko M Niebo coraz bardziej się roz Haśniało Deszcz przestał daw fo padać a słońce kończyło Ijsuszać resztki wilgoci l Wyszedłem przed barak 7ilo cieplej niż rano Spojrzą ) Uąm P° szeregu maszyn Na- - kle do uszu dobiegł mnie dzwo '6Mt telefonu Drgnąłem Czyż y pragnienie miało się speł-Uić- ? I w tejże chwili wołanie §2 sobą: — Chodź prędko! Lecimy! Skoczyłem do baraku Ko -- dzy pośpiechu opróżniali :Iieszpnip wiedziałem co to naczy Czułem jak szybko bi e mi sprrp-- Lot! Lot na który czeka- - 'l-- m od samego rana i który ijodświadomie wyczuwałem UJ3£ dzisiaj być musi — przy-- vFzed} nareszcie ąĘ Szybko — jak koledzy moi £I — opróżniałem kieszenie z wszelkiej zawartości Odrzu-ciłem nawet stary podniszczo ny bilet autobusowy Pozosta a tylko chusteczka do nosa Sprawdziłem zapięcia mojej żółtej kamizelki i związanych z mą dodatków i odkładając na bok wszystkie moje drobno stki wyciągnąłem z portfelu zdjęcie Pragnąłem spojrzeć na nie przez kilka chwil Spój rżeć na te czworo oczu które dodawały mi zawsze otuchy w chwilowych załamaniach duchowych które czasami i do mnie przychodziły wraz ze zmierzchem Widziałem te o- - czy wyłaniające się z ciemne-go tła kartonu Jedną parę ócz które zawie rały w sobie słodycz macie-rzyńską które od pierwszego dnia z miłością patrzyły w twarz synowską oczy peł ne błogosławieństwa I durgą parę ócz które za-wierały w sobie to wszystko co kochając można dać ze sie bie ! Oczy oddane na zaw-sze i oczy kochające Zdjęcie które w gorączce wrześniowego dnia uchwyci łem z domu towarzyszyło mi przez wszystkie dnie tułaczki Nie rozstawałem się z nim ni gdy Było ono najdroższą czą-steczką pozostawionego dale-ko domu Było relikwią naj-świętszą! Nie kryłem się z tym zupełnie I zawsze przed każdym lotem przez chwil kil ka patrzyłem w te oczy Sygnał telefonu — i już wraz z innymi wybiegłem z ba raku dążąc do swojej maszy ny Mechanicy "zapuśclili" ma szyny Udgłos strzelanych na boi mieszał się z warkotem śmigła Powietrze drgało na-- rężeniem gorączkowością Szybko ale opanowując się wszedłem do maszyny Zapią łem pasy od spadochronu Na łożyłem kominiarkę Spojrzą- - łem po wskazaniach zegarów i zasunąłem nad sobą kabinę Zwolnione hamulce i w tejże samej chwili ruszyłem z miej sca Świat rzeczywistości z przed minuty miałem za sobą Z każ dym milimetrem przesunięcia manetki od gazu z każdym szybkim obrotem śmigła — odgradzałem się od -- szarej zie mi Piozbijanie śmigłem na dro bniutkie atomy powietrze u-derz- ało w szyby kabiny na której załamaniach słońce roz szczepiało się w kolory tęczy jak w pryzmacie Co chwila patrzyłem na tę grę kolorów co mieniła się przy każdym kącie skrętu czy pochylenia maszyny ni-- czem dziecko które bawi się puszczaniem baniek mydla nych pod słońce W słuchawce usłyszałem glos: — Uwaga! Rozchodzimy się parami! Formacja samolotów lecą ca dotychczas zespółwo roz-dzieliła się na pary przyjmu-jąc różne kierunki Leciałem w towarzystwie dowódcy Cieszyłem się tym tak bardzo jak może nikt in-ny przede mną Nie było to próżne może samolubne pra gnienie tylko Uważałem się za zaszczyconego takim wybo rem Lot w towarzystwie do wódcy dawał mi dużo sposób ności do nauki Wiedziałem że dla mnie w mouu piem- - zym locie do Francji zapo-nałe- m się nie tylko z terenem silnie bronionym przez nie- - rzyjaciela ale poznałem tak-- ataku walki samoobro ny Poznałem taktykę walki jednego z najlepszych dowód ców na walce którego muszę się wzorować Lecąc u jego boku czułem się jak świeżo wyszły ze szko ly młodzieniec którego ojciec wprowadza w życie życie nie od jego dobrych tylko stron ale od tych najgorszych by wiedział potem jak zachować się w każdej sytuacji Spojrzałem na boki Daleko na widnokręgu nad wodami Kanału ginęły sylwet ki innych par dążących na po ludnie Wylecieliśmy w szóstkę Skład ten odpowiadał naj-bardziej zadaniu jakie mieli śmy przed sobą Mała liczba nawet za piękna dla nas — samolotów przedrze się najła twiej i bardizej niespostrze- - żenie nad posterunkami na brzegu francuskim Pogoda była piękna może Przed sobą widziałem ciemne wody Kanału Nie ma już te-i- az ruchu na nim jakie kie-dyś musiał być tutaj przed wojną Im bardziej zbliżamy się do brzegu Francji tym bardziej odczuwałem w sobie wzrost podniecenia — "Mosąuito" — przypom niałem sobie nazwę dzisiejsze go lotu Ale dlaczego "mosąuito"? Może dlatego że za kilka chwil pociski naszych karabinów sta na się żądłem tego jadowite-go a złośliwego i natrętnie ka sającego owada? Może dlate-go że tak jak i on brzęcząc tuż przy samej ziemi niesie-my śmierć? Jak bardzo podobny był nasz lot do usposobienia tego owada przekonać się -- miałem za chwil kilka Brzeg francuski pozostał poza nami Mieliśmy przed so bą piękny krajobraz Breta-nii Wszędzie jak daleko o- - 'kiem sięgnąć — zieleń Gdzie niegdzic grupy rozłożonych drzew obsypane były kwiata mi Przecież to wiosna w ca-łej pełni Wiosna która niesie nowe życie Obniżyliśmy lot Przelaty waliśmy teraz w takim miej-scu gdzie najmniej skoncen-trowana jest artylerja prze-ciwlotnicza Wiedziałem teraz ak dobrze opracowanym był ten lot Wypatrywaliśmy po krza-kach po każdym większym za rajniku celu na który opłaca łoby się stracił serję pocis-- ów Lecieliśmy w głąb terenu ajętego przez nieprzyjacie a Miejscami obniżaliśmy lot lo kilkudziesięciu stóp ponad ziemię uzasami przemycali śmy się z szybkością 240 mil na godzinę pomiędzy drze-wami Gdzieniegdzie widziałem ludzi pracujących na roli Kil kakrotnie w szybkim przelo-cie widziałem jak wymachi wali chusteczkami przyjaźnie — widząc zapewne znaki an-gielskie na maszynach U-twierd- zało mnie to że nie wszyscy w tym kraju są przy jaźnie usposobieni do najeźdź cy Mijamy bokiem jakąś wios kę typową w krajobrazie francuskim Małą o szarych budynkach murowanych z ka mienia i krytych szarą dachó wka Wydawało mi się że znam skądś tę wioskę może kiedyś dążąc o głodzie do An glji przechodziłem obok niej? Spojrzałem po wskazaniach zegarów Wszystko w porząd ku Szybkościomierz waha? - się w granicach 240 mil na go dzinc Trzymałem się blisko ma-szyny dowódcy Obydwaj vy patrywaliśmy na wszystkie strony chociażby najmniej-szej sylwetki czy czegoś inne go co by wskazywało na ob-je- kt nieprzyjaciela W pewnym momencie od-czułem instynktownie jakiś ruch dowódcy Spojrzałem w tę stronę potem za ruchem jego głowy i zobaczyłem lekko z prawa przed nami duży sa-molot lecący nisko w kierun ku południowo zachodnim Uśmiech zadowolenia wy-płynął mi na usta Wypatrywanie od którego ż oczy zachodziły łzami przy akiej szybkości — nie poszło la darmo Poszedłem za dowódcą Zbliżamy się szybko nieu-błaganie do lecącego wolno samolotu Wydawało mi się że musi być obciążony Tym lepiej "Mosąuito" — jak bardzo upodabnialiśmy się teraz do tego złośliwego owada Jak bardzo śpieszyło się nam do ukąszenia ofiary Lekkim skiętem zbliżali-śmy się do niego od strony o- - gona Byliśmy już niedaleko i wtedy rozpoznałem sylwetkę Duży transportowiec niemiec ki Ju-5- 2 — Oby był pełen ludzi — pomyślałem Ze skrzydeł samolotu dowó dcy poleciała wiązka pocis-ków Mimo szalonego warko tu motorów słyszałem drugą serję Widziałem transportowiec w krzyżu celownika ale wy-dawało mi się żefw takiej po zycji w jakiej miałem go w ej chwili me można będzie zbyt dobrze atakować Z lewego silnika Ju-5- 2 wy-dobywać się poczęły maleńkie ogniki i coraz większy ogon dymu wlókł się za ogonem — Duże czarne krzyże na skrzy dłach zdobiły samolot Położyłem swojego "Spit- - iire na lewe skrzydło i zato-czywszy małe kółko — podcho dzilem do Ju - 5 2z najdogod niejszej dla mnie pozycji do zaatakowania Lewy silnik dymi coraz bar dziej Dowódca mój napewno umieści nową serję w drugim silniku dla siebie wybrałem więc inne miejsce Miejsce naj czulsze może nawet bo w za- - "gę — Przejadę się serją po ca łym kadłubie Jeszcze moment Już mam go w celowniku Nacisnąłem na spust! Kurczowo prawie! Czułem mocne drgania w ma szynie Karabiny pracują spra wnie Zdawało mi się że widzę jak dziesiątki pocisków wcho dzi w kadłub jak dziurawią znienawidzony czarny krzyż Na rezultat nie czekałem długo Duży transportowiec Ju-5- 2 ostrą piłą szedł do ziemi cią gnąc za sobą coraz większy o gon dymu Sekundę trwał jego ostatni lot do ziemi Nie widziałem ni kogo ktoby wyskoczył z zało gi Nie było na to czasu I le piej że tak się stało Jeden więcej samolot z czarnymi krzyżami rozbity o ziemię — Widziałem już takie rumowis ko lozbilych maszyn ale z przyjemnością patrzyłem jak płonąc leciał db ziemi Atak ten trwał sekundy tyl ko ale mnie wydawało się że i tak długo że w za długim czasie pociski z moich karabi nów pokonywały przestrzeń pomiędzy mną a nim a za dłu go leciał do ziemi To był mój pierwszy chrzest ognia po tylu miesiącach prze rwy Las nad którym przelaty-waliśmy kończył się Przed nami puste pola pola Minu-ty lotu uciekały chyba z taką szybkością jak ziemia pod na mi Wokół jak okiem sięg-nąć — nic! Nic co by mogło być obce wrogie co by nale-żało zniszczyć Oczy od wypa trywania zachodziły łzami Leciałem skrzydło w skrzy dło koło dowócy Wracamy Nieubłagany czas powrotu przekreślał najśmielsze i naj-komiczniej- sze czasami prag nienia i plany Wracałem wesoły Melan-cholia poranna znikła gdzieś lezpowrotnie Zadanie wypełniliśmy U! Tak maleńkie mosąui to" może być czasami bardzo złośliwe Pół maszyny mam na swo- - m rachunku ! I w kilka dni potem telegra ny doniosły że " Ju-5- 2 ecąćy ze sztabem niemieckim iległ wypadkowi" Piękny wypadek Gdy czegoś pragnie się bardzo — spełnia się ! — Spełnia się! Leon Świstun CZERWONY KRZYŻ Gdziekolwiek spojrzysz dziś po całym świecie Tam odzie duch wojny śmierć i rany niesie Gdzie bamby sieją zniszczenie dokoła Gdzie ranny żołnierz opatrunku wola "Tam wśród kul gradu widzisz godło zwyż Na białym polu — Czerwony Krzyż Tom gdzie zniszczenie sieją elementy Tam gdzie śmierć niesie świata vjróg przeklęty Gdzie słyszysz jęki i piekielny huk Gdzie loybuch bomby strącawszystkich z nóg Tam stąpa Anioł Miłosierdzia też Znak na ramieniu — Czerwony Krzyż Tam gdzie straszlivą nędzę naród czuje Tam gdzie zaraza ludność dziesiątkuje Gdzie głód i zimno miljonom doskuńera Gdzie tyfus brzuszny tysiące pożera Tam niesie leki odzież chleb i ryż Posłaniec nieba — Czerwony Krzyż Gdziekolunek klęska wojny czy powodzi Na zdrowie ludzkie i na życie godzi Gdziekohcieli ofiar nieszczęścia jest mnogo Tam z poświęceniem miłosierdzia drogą Wśród zgiełków wojny czy szpitalnych cisz Zdąża z pomocą — Czerwony Krzyż Ten wasz posłaniec wszędzie balsam niesie Choremu dziecku starcowi kobiecie Ofiarom wojny obrońcom wolności Do tioej pomocy słuszne prauja rości Otwórz więc serce i ten apel słysz Daj ile możesz — na Czenuony Krzyż! M J Bereezliówsld Ma AttSaimtsf Ikis Ciszę nocną przerwał hała-śliwy gwizd po nim rozległo się: — Druga krążownica do od kotwiczenia Za piętnaście mi nut wychodzimy w morze Rozbudzona załoga ze zdzi wieniem spojrzała po sobie Co się stało? Przecież mieli śmy wyjść rano? Co za niespo dzianka? Niestety w życiu marynarzy tych niespodzia-nek jest dużo Po chwili jed nak na pomieszczeniu zapano wał spokój a miarowy turkot śrub kołysanie okrętu uśpiło pozostałych szczęśliwców Obudziła mnie dopiero du-ża wibracja i gwałtowne prze chyły Podniosłem głowę z ha mąka i to co zobaczyłem wpro wadziło mnie w dobry humor Grupa marynarzy jadła śnia- - danie przed wachtą ściślej' mówiąc zabawiała się chwyta niem uciekających filiżanek i innych przedmiotów Nio oby wało się przy tern bez siarczy stych przekleństw Wyszedłem na pokład dla zaczerpnięcia świeżego powie-trza Po drodze spotkałem "truciciela okrętowego" pro wiantowy rozprawia! z "pa-rzygnatem" ustalając "me-nu" na dzień dzisiejszy Spotkawszy tak zacne tows rzystwo chciałem coś powie dzieć ale potężna fala przeto-czyła się po pokładzie i słona woda zatkała mi usta Zado-wolony z przymusowej kąpieli nic byłem Kiedy wróciłem na pomieszczenie wyglądałem jak zmokła kura Posypały się dowcipy i docinki pod moim a dresem Ze skwaszoną miną jadłem pośpiesznie śniadanie przebie rając się jednocześnie Na wa chcie nie odzywałem się do ni kogo Amerykanin stojący na jednym sektorze ze mną za-sypywał mnie pytanitmi nie czekając na odpowiedź Rozmowę przerwał sygnał z pomostu Wzmocnić obserwo cje możliwość że "Focke Wul fy" Szliśmy tak cały Boży dzień nie zmieniając szybkości W miarę zbliżania się nocy na okręcie zaczęły krążyć przedzi wne wiadomości Przyznam się że taka jazda trochę mi się nudziła Kiedy byłem na po kładzie wszystko było w po-rządku ale na pomieszczeniu trudno było wytrzymać Co chwila spadał na głowę jakiś przedmiot To walizka to pu dełko a w hamaku to trzeba było dobrze się trzymać Do-piero około siódmej wieczo-rem trochę się uspokoiło i zmieniliśmy szybkość Jednak długa fala oceaniczna idąca z burty kiwała nas solidnie — dlaczego zmniejszyliśmy szyb kość? — pytam — Zbliżamy się do celu — ja to -- przy taniej zan szukać kogo na wodzie? — Rozkaz Tu chodzi o ży-cie ludzi - bohaterów Dopiero około godziny dzie wiątej daleko na horyzoncie pkazaly się światełka które co chwila nikły Byliśmy tro-chę zaniepokojeni lecz po chwili okazało się że jest to miejsce którego szukaliśmy Przebiegło mi przez myśl — dziś jest święto umarłych Cie mna noc i światła przypomina ły mi cmentarz A z grzbietu fal tworzyły się figury groby i krzyże Przecież dziś w ca łym kraju ci którzy żyją mo dla pię za swych bliskich I niejeden z nas jest już opła-- kany Ciężkie westchnienie wy rwało się zupełnie nieoczeki-wanie Prziecież i ja pozosta-wiłem rodzinę i bliskich Rozkaz z pomostu przerwał zadumę: Pociski na skolownl cach być gotowym do otwar cia ognia w każdej chwili Zbliżamy się szybko do świa teł Wzrok przeszukiwał prze strzeń wody — Są — rozległo się głoś-no A jeden z Amerykanów melduje: — Prawo czterdzieści coś pływa na wodzie — przypusz czalnie tratwa Napięcie wzrosło jeszcze bardziej a tu i ówdzie słychać było pytania — Hu ich jest? Czy żyją? Tratwy były kilkadziesiąt metrów od nas Maszyny dały stop a fala zdryfowała je do burty Co to? żaden z ludzi na tratwach nie daje znaku i nio śpieszy się do wyjścia Druży na bosmańska przytrzymała tratwy i rozbitkowie po sztor trapie zaczęli wychodzić ko-lejno na pokład Nic przeszło więcej jak dziesięć minut jak szliśmy całą parą naprzód Ciekawość mnie paliła Nie mpglcm doczekać się zmiany i porozmawiać z tymi szczęśli wcami krzy naprawdę cudem wymknęli się śmierci Naresz cie rozległ się gwizdek na zmianę wachty Za chwilę pę dzilem jak szalony na dziob o krętu nie zwracając uwagi że z kuchni dolatywały nęcąco zapachy Tu na pomieszczeniu pano wał straszliwy zgiełk Jeden przez drugiego zasypywali py taniami uratowanych Po dla gim oczekiwaniu' dostałem się do celu Usiadłem przy wyso kim młodym blondynie który pomimo zmęczenia chętnie z nami lozmawiał — Pan jest Anglikiem? — Nic — odpowiedział — jestem Australijczykiem Słu-żę od roku w Anglji w eska-drze bombowców — A jaka pańska specjal-ność? — Jestem drugim pilotem Podczas naszej rozmowy — "truciciel" przyniósł memu przyjacielowi drugą filiżankę "tea" z rumem Ten wypił po tężny haust i mówił dalej — Latam w eskadrze bojo wej już kilka miesięcy kilka naście razy byłem nad Niem cami Z każdej wyprawy jak dotąd wychodziliśmy cało — No a teraz? — tu na chwilę zamilkł — a teraz też szczęśli wie poszło — Napewno długo czekali ście na nas? — TrzydJeśi parę godzin — Ale lo musiało być bar-dzo denerwujące — tak dłu go czekać? O tak przeżyliśmy du- - zu w uus Krouum czasie pomi mo że nad nami czuwali kole dzy z powietrza — Jakie było wasze wraże-nie kiedy zobaczyliście okręt wojenny? — Nie byliśmy pewni czy to nasz Byliśmy przygotowa ni że gdyby to byli wrogowie to nie wzięliby nas żywcem Dopiero ja wytłumaczyłem swoim kolegom że to polski destrojer Oagrnęła nas wiel ka radość My dobrze znamy Polaków z bohaterstwa A ten' fakt głęboko utkwił nam1 w pamięci Był to dla nas mo--rne- nt zbyt tragiczny Takich' -- momentów tak prędko się nie'- - zapomina zapewniam pana f u m Lrj - _ --- --- -- -- -- T1 T — satasjaŁaffiM-"T- l n bj ' Si rmfi ' H |
Tags
Comments
Post a Comment for 000050b