000382b |
Previous | 11 of 12 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
I N POŁUDNIE OD PIEKŁA 1 Opowieść i kraju na południe od łego piekła na ziemi Sahary yk nipi uum ciaiuyiii wicaiiidnuw Ił-wn-ie raptem małomównych Nie było pVar łaskawa się po lędźwiach i °iro-ŁVń-u rak do góry w geście po- - j Ten tłum jest wręcz ponury" my- - Jat hen_ rnui-ł-io- " m r"ln Matu-- - "Tiirt7iP w t'(] si mubza byc zbyt leniwi by nawet języki" (S-jgov-ac -- e na uotizasnał swym 'wielkim łbem L -- To bł ich święty krokodyl Tropi- - i Rie we(lZiai iieuuuize się aiiiiu TrmjiCiel speszony nadrabia mina K:ze tragarzom obedrzeć świętego kro- - liOdiUS Ze SK—Ory rzurcuaiemkrótkjaiivuroyzkiamziicJiey- - Łei L trasarzy wbija swój wielki nóz w 4„rh zwierzęcia i szarpie ku sobie Z ATelMej krwawej jamy wypadają rogi )snnlop cztery mosiężne bransolety 'liozne i' piczel ludzka Ą Tiopiciel triumfuje Wykrzykuje coś tlronicznjm tonem -- Mówi tłumaczy Nata — "Ładne- - [% melinie świętego co wam zjadał f {kobiet}' Dobize mu gadać" myślał Ken i'Naza sie Kulibali nalezv więc do Ktego znanego rodu plemienia Bambara Hi- - fiinfi-1- 7 hiprzp swa nazwp od wipl- - Ikiego SiCzura skalnego — ma jako manna Mima Ale nie Kazay klan czci lilak nies7kudlive stworzenie" Teraz będziecie mieli spokój'" — 'gardłował tropiciel przybierając bona- - iterAa pozę "Teraz dopiero zaczną się historie!" Iimsiai len LUKUiwierw się sianie ine- - Ijjprzyjemnego będzie zwalane na karb Ffzemsty ducha swięiego KroKoayia Le-Ejpi- ej tutaj nie nocować bo tropicielowi limmo nmtrifić sie coś bardziei urzv- - Skrego" Podnosząc się niechętnie na leżaku IłjKen dal roka przygotowań do wy m-- la marszu Marnie mu się szło No i pora była Ken chciał jednak dos-trzec przed nocą do osady białych Słonce zbyt jeszcze wysoko piekło przer-aźliwie żar buchał w twarz od rozpal-onej ziemi Tam gdzie ścieżka szła 'prosto a ścieżkom murzyńskim rzadko p się zdarza Ken próbował iść czas ja- - i! )=() o — Maria Rodziewiczówna i własnoręcznie stanowczo rzucała śmierci tego człowieka Tydzień dwa miesiąc a z natury tej tak bogatej zos-tanie gdzieś w borze kości kilka i kop-iec darniowy Nie kozak go zabije i nie kula moskiewska lecz jej wola i słowo! Dlaczego' — że ja kochał i był Pol-akiem' Z ofiar fortun milionów szczęścia ipokoju ona i swoją złożyła wielką nie-szacowa- na zaparcia się pełną! Bóg je-ide- n wiedział jak dawno i jak głęboko pchała tego człowieka Kochała go ci- - skryeie dusza cała wtedy gdy on f znał zaledwie gdy go świat nazywał gubionym Kochała tę duszę bujną jak cj"cza dziewicza którą swym czarem i modlitwa gorącą dźwignęła na światło kochała go natrznn 7 rwrarlnwnniem na cud jego poprawy na to życie które obudziła i wypielęgnowała Czekała lata jia ow dzień gdy przyszedł do niej z po- - i"ZeKa I DVlnnlfm rn Toń rnhi? i 7fn- - 0ll3 7en mpP7flnn!bn JfnnUnnla nn}aan oddała krajowi' ' W tej chwili z głębi duszy jęk się wy- - IZlfral Serce nrnsiłn litnśrit Tprlni cło- - Hbjł czas jeszcze ocalić by go mogła a siebie Za granicą były kraje spokoj- - °n oy uszedł tam na jej rozkaz bezpieczny od kul i Sybiru istniał- - Wko dla niej i dla szczęścia! Ale 'i~""a ołtarzu przed nią tyle serc było "Je bolow! Czyż ona swoje odbierze jpisrod tch wszystkich co może jesz- - Więcej cierpiały! Raz ostatni z WeiJla Wielkimi iT-i- mi nrlHołn ifl Prlenn „ ?gu dłubią głowę — ofiarę poleciła ef On stał i czekał rozkazów podała mu rękę i uśmiechnęła się ~" ucie pana ceny nie ma wszyst- - '" W MOZP 7I1lipe ™wyrisotarczyło„b„y z„a„pMłacAie cżvrtlmusze Podobnym się wywdzię- - ŁUZJeS nan na cmmi-r- t lnV no maba r tOnla chmonćioniei ś„mimericni:ę_ą surw_:u-ą-ęlskuujpeicipeanmui Zatrz tflłie Nli ymała się niepewne czy to co irzeehem nie będzie w takiej 'le SZCZeŚpin cwoon nhna lnr7 nca I bL zyzny' ' dlatego idziesz pan ~~Jak tn -- „ „_- - 11 _: rr --' u ani - wv i4 i !hviiii fezeźa C W nie oczy sw zd2iwione-- aAiaffissa kiś z zamkniętymi oczami bv dać im trochę wypoczynku Karawana wlokła się ospale Znie- - kilkanaście usiadł moździerzu Nieśli 1U iiuuiutu puiuniiaiiiw 1VQL' ne prZesiał na nią dy wstrząs kazdv krok niosących go tra-ogąd- ac ruszył ostro naprzód poprzez garzv odbijał się w trawiastą przestrzeń przestały istnieć Za parę godzin beda wreszcie osa-Ke- n malignie Zresztą mu-Idzi- e administracyjnej" siał mibećł gjeodrąncazkęmvśmla-al-andcozjnśća jaOkpannoaj---i- do świadomośmcigłę zirytowany dpoetłaernł prędzej do jakiegoś cieniu wyrzutów głos Naty robiącego wymówki Rósł boi w karku ciemieniu do- - tropicielowi: Koła oczu Wyczerpany stracił "Mun n je ko? Mun i je bama fa° aocznie swa zwkła odporność słoń- - A mani ke'"" ce i dostał porażenia Wreszcie — daleko przed nim do-trze- gł zarysy spiczastych dachów wioski murzyńskiej "Jezeh udar jest silny" myślał Ken "i stracę przytomność tu na otwartej przestrzeni a hełm spadnie mi z głowy — koniec Gdy nadejdą moi ludzie bę-dzie za późno " Zbierając resztki sił ruszył ostro ku wiosce ku zbawczemu cieniowi Zata-czał się pod ciężarem świętego krokodyla" przemknęła mu się mysi Wieszcie dochodził do wsi "Jeszcze ostatni wysiłek" myślał "Byle nie upaść teraz w ostatniej chwili " Wbiegł prawie przez wąskie przej-ście na otoczone chatynkami podwórko pierwszej z brzegu sukih zatoczył sie ku cieniowi spiczastej strzechy potknął się o jakiś ciemny kształt ziemi i się pod ścianę chaty Ktoś go szarpał za rękaw "E mossie: toi ya parti d'ici!" To głos Naty ale dziwny jakiś wy-lękły jakby "Idź do diabła!" mruknął Ken "Cho-ry jestem muszę wypocząć" "Nie nie — trzeba iść gdzieindziej " "Czego ten drab chce ode mnie?" myślał Ken Uniósł się z trudem pod-pierając się rękami Głowa bolała go piekielnie miał nudności Nata tropiciel dalej tragarze A obok niego rozciągnięta bez ruchu na brudnej zatłuszczonej macie z liści palmowych-- — jakaś dziwaczna prawie naga istota o ciele starej przeraźliwie wychudłej kobiety i potwornym na- - Zagrody i£?==fl 19 Pożary Zgliszcza Coś nibv nrzeczucie wielkiei szczęśli wości ogarnęło go duszą całą zawisł u ust dziewczynki tamując oddech — Chodźmy! — rzekła krótko Usłuchał Otworzył przed nią drzwi: zeszła powoli do kruchty Na ostatnim schodku siedział wierny Makarewicz strzegąc ich rozmowy bez świadków Porwał się żywo — Jeszcze chwilkę Ignacy! — rzekła mu łagodnie Powiodła Aleksandra przez kościółek pusty przed ołtarz rozświecony jedną lampką Uklękła i pochyliwszy głowę w dło-nie modliła się małą chwilę On machi-nalnie poszedł za jej przykładem cisnąc rozpalone skronie i trzęsąc się dęb-cza- k młody nim szamoce burza wiosenna Nagle podniosła czoło Rumieniec za-barwił jej delikatne — Powiadają ze z kościółka lego nikt smutnym nie odszedł — zaczęła zwolna kładąc swą rączkę na mu-skularnej prawicy — dlatego panu to co was trochę rozweselić Posiadam bardzo mało: wolne serce i rękę Czy panu to będzie otuchą i osłoda gdy dowiesz ze j e d n o i drugie do pana należy na wieki? Grom w niego uderzył Poczerwieniał i zbladł mętna mgła zakryła jego bru-natne oczv przez nią patrzył swa ukochana i żaden język ziemski nie streściłby tego co w tych oczach było — dla niej — I oto wszystko co panu daje — mówiła coraz ciszej — Nie dziękujcie mi i nie kochaicie zanadto bo będzie nam obojgu ciężej zyć i cierpieć a może umierać Krzyż ten biorę za świadka ze nie opuszczę was w zlej czy w dobrej doli a ile sil mi stanie będę was strzec krzepić i ochraniać a jeśli zginiesz pan to pamięcią waszą żyć bede iak wdowa i sierota Czy tego chciałaś ode mnie? Nie było odpowiedzi świda usunął się na ziemię czołem kamienia smętna mgła rozpłynęła się w wielkie łzy pierwsze jakie wvlał w życiu 'i zrozumiał skąd na ludzi spływa bo-haterstwo i zapał i wiara I zrozumiał szał krzyżowców i uśmiech katowanych za ideę i rozkosz ofiary krwawej i po-czuł w sobie to wszystko — i siłę tytana infllMLkdHSS - "ZWIĄZKOWIEC" LISTOPAD (November) Środa 5 — 1958 brzmiałym pvsku przypominającym ra-czej nieudolnie rzeźbioną maskę lwa niz twarz ludzką Facies leonina' — zniekształcenie twarzy spowodowane przez trąd Podtrzymywany przez Natę Ken wstał odszedł kroków i w cieniu innej chaty na odwró-conym do góry dnem wielkim drewnia-nym do tłuczenia ziaren sorga Wreszcie prowizoryczny "hamak" z podwieszonych na drągu derek był go-towy go "jak świętego krokody- - w„1Uil sie In' nocnnoJrt imiiiui cia rtAiAttrionio C ni- - i jego nieszczęsnej odkrytą płaszczyznę gWie Czas i w szedł jak w Poprzez wpołomdlenia wany Kena I w Ken wi- - na "Jak tragarze na zwa-lił ) jak gdy policzki jego i powiem może sie na i pan dotknął Woda w wirze niosącym Kena doko-ła — b!a ciepła robiła wrażenie lep-kiej Nie mógł dostrzec wyraźnie brze-gów Gęsta mgła z jaśniejszymi w niej od czasu do czasu przerwami — nie po-zwalała mu rozróżnić ich kontury W pewnym momencie zdawało mu się ze jest unoszony prądem obok znanego mu miejsca na brzegu Sekwany pod Pary-żem dokąd pływał łódką ze Stellą Po-tem znów łamajaezyło mu jakby nabrze-że z bali kola jego plantacji Teraz wir rzucił go ku małemu wzniesieniu na którym rosło jakieś drzewko Chwycił je prawą ręką i trzy-mał się go kurczowo Melodyjny głos kobiecy powiedział "Monsieur' — to boli' gdy pan tak mocno ściska" Nie rozumiejąc Ken próbował otwo-rzyć oczy Wreszcie mu się to udało Te-raz widział przed sobą jakaś białą płasz-czyznę na której poruszał się ciemny punkt Wysilając wzrok — dostrzegł co to było: mucha pełzająca po bielonym su-ficie "Sufit nad rzeką?" zdziwił się Coś było nie w porządku Odruchowo zaci-snął rękę jeszcze mocniej na drzewku którego się trzymał Obok niego rozległo się przytłumio-ne łkanie Z trudem odwrócił wzrok w tę stronę To nie było drzewko którego się trzymał lecz ręka wysunięta z sze-rokiego rękawa Pośpiesznie przestał ją ściskać zwrócił głowę W obramowaniu wielkiego białego kornetu piękna twarz siostry Matyldy wyglądała jak jakieś zjawisko z bajki "A co mówiłem" Poco strzelał krokodla Nie dobrze jest" i zarazem dziwną jakąś rzewną łagod-ność nie znaną dotąd a która mu na usta i w serce wypędzała modlitwę mat-czyną — och dawno zapomnianą — a która teraz odmawiać począł z głębi pier-si i duszy! Leżał tak długą chwilę pr7ed heba-nową Męką cudowną Gdy wstał i pod-niósł oczy Władki już nie było Poszedł powoli ku wyjściu powtarza-jąc szeptem jej słowa Wiara ludu mó-wiła prawdę: ze Studzianki każdy wraca z otuchą i szczęściem t Zastał dzieweczkę u krynicy Piła wo-dę z blaszanej użyciem wytartej miarki I na jej twarzy pomimo zwykłej smęt-nej powagi znać było radosne głębo-kie wrażenie Uśmiechnęli się do siebie całym sercem — Może paniczyk chce pić? — zagad-nął pieszczotliwie uśmiechnięty stary — Daj bracie! Makarewicz wskoczył do środka ale gdy wracał z wodą iuż świda kończył czarkę Władki i nie zechciał więcej — Dzękuję stary — rzekł — nic na świecie nawet cudowna woda nie mo-że mi więcej dać jak to co posiadam' — Trzeba zawsze słuchać starych! — decydował strażnik — A szczególniej starego Makarewi-cza! — przerwał świda — A jużci! Panicz tak się upierał na drodze jakbym chciał zaprowadzić do aresztu — gderał poczciwiec patrząc na nich oboie tak rozradowany ich szczęś-ciem jak własnym — Czy pan wraca do domu' — ozwa-ł- a się zamyślona Władka — Już za późno tam iść — wieść o moich czynach musiała już dojść Moska-li! Nieciekawym kozackiego gospodar-stwa w Luchni zresztą czasu brak Mo-skale wczoraj rozbici dziś się zbiorą zasięgną lepszych wiadomości dostaną wierniejszych przewodników niz ia i pój-dą na partię Tam tymczasem nie ma ani kul ani prochu! Należy Śled7ić wroga dostarczyć amunicji i wrócić z raportem do brata — To trochę za wiele na jednego człowieka Zabieram pana z sobą Przede wszystkim ukryjemy pana dobrze byś wypoczął należycie bo sił wam musi za-braknąć tak egzystując a one bardzo drogie Moskali Makarewicz weźmie na siebie a co do amunicji jest wszakże na to rząd cywilny narodowy! — Ale gdzie u kogo? Trzymają go w tajemnicy jak zbrodnię! Każdy sie boi o siebie Nie ma ni ładu ni składu -- Można głowę stracić w tym chaosie! — Niech pan będzie spokojny i mnie zostawi ten trud Przyniosę panu gotowe wskazówki i wiadomości — Czy pani czerpać je chce u pana Czaplica? — spytał niechętnie — Nie ma go obecnie w domu O świcie kozacy zabrali go do miasteczka Dwe łzy wywołane bólem spływały po jej bladych policzkach Wreszcie Ken zrozumiał Był on w malutkim szpitaliku misji w Samadugu Zakonnica poruszyła się zażenowana uporczywym spoirzeniem Kena Podno-sząc się z krzesła przv łozku chorego powiedział: "Drzemka panu zrobi do-brze Proszę zadzwonić gdy będzie panu cos potrzeba" "Nie jestem śpiący " bąkał Ken "Czy nie mogłaby siostra pobvc trochę dłużej Chciałbym pomówić o moich ludziach " Ken był marnym kłamcą Uśmiech przesunął się po twarzy za-konnicy "O jestem pewna ze pan za-śnie gdy nic nie będzie panu przeszka-dzało Pozatem — mam wiele do roboty Zbyt mało jest nas w tej misji " Ken wiódł za nią wzrokiem gdy szła ku drzwiom W kornecie w obszernej szacie spływającej do ziemi — wygląda-ła jak jakaś średniowieczna lalka W chwile potem Ken zapadł w głę-boki sen Rozdział XII Pomimo mocnej budowy i dobrego naogoł zdrowia — Ken był bardo osła-biony pod wpływem skombinowanego ataku malarii i udaru słonecznego Na-stępne kilka dni bvły dość mgliste w jego świadomości Miał wrażenie ze łóż-ko kołysało się pod nim ze sufit nad nim falował jak powierzchnia jeziora w pogodny dzień Od czasu do czasu w obrębie jego wzroku zjawiała się biała postać zbli-żała się do niego pochylała nad nim znów odpływała gdzieś we mgłę Wresz-cie któregoś dnia przyszło zdecydowane polepszenie Wzrok się rozjaśnił łóżko i sufit przestały falować Gdy siostra Matylda weszła do jego pokoju śledził za nią oczami a myśli jego kłębiły się chaotycznie Wiedział ze powinien odegnać wszystkie głupie beznadziejne wariackie wizje które nie mogły nigdy stać się rzeczywistością Wtem opanowała go chęć buntu Była zakonnicą? — Cóz z tego? Czy nie było wypadków gdy zakonnice przychodziły do przekonania że decyzja ich była błęd-na i wracały do świeckiego życia? Kto mógł ją powstrzymać jeżeli by postano-wiła stać się znów ta którą bła zaled-wie kilka lat wstecz? Młoda piękna dziewczyna mogąca swobodnie kochać wyjść zamąz mieć dzieci cieszyć się nor-malnym życiem Ale czy będzie ona te-go chciała? Nie Nie mając ku temu żadnej pod stawy — był przekonany 7e nie W trzy dni później czuł sę znacznie lepiej Podczas tych trzech dni miał kil-ka rozmów z siostrą Matyldą O tvm i owym Takie sobie przyjacielskie roz-mówki --Sw Boję się czy go kto nie zdradził Makarewicz dotąd milczący wmie-szał się do rozmowy — Eh niech się panienka nie trwoży Mnie się widzi ze slerdyński pan zna się dobre z Moskalami — wtrącił po-nuro — Żle ci się widzi Ignacy Pan Cza-pli- c jest Polakiem kiedy go r7ąd naro-dowy wybrał na starszego w powiecie — Bóg wysoko a rząd daleko! — zamruczał stary — Wiem ja panienko wiele rzeczy i dla mojego panicza boję się pana Czaplica jak szatana Zamilkli wszyscy Świda patrzył po-nuro przed siebie 0 czym myślał'' Czy mu stanęły w oczach i myśli płomienie ojcowskiego domu czy ta scena w miasteczku widzia-na przez szybę? Nie rzekł nic nie dodał słowa do su-rowej krytyki strażnika jakby się bał być stronnym w sądzie o wrogu tylko przycisnął silnie do piersi rączkę Wład' ki i ruszył z powrotem ostatnim wejrze-niem żegnając Studziankę Nie chciał myśleć o Czaplicu w takiej chwili 1 nigdy nie przypomniał sobie jak długo szli i gd7ie ich wiodła droga i co mówili ze sobą Wrażenie tych paru go-dzin zostało mu w duszv jak pieśń cicha daleka rozkoszna Wyrazy i treść lozpły-wał- y sie w melodii ginęły nikły on tylko śpiew słyszał i nim się upajał jak narkotykiem Makarewicz za ich oboje straż: trzy-mał i służył za przewodnika szperając po drode i 7aroślach i jego głos obu-dził Swidę z marzenia przypomniał ze jest na ziemi Podniósł oczy Pned nim leżał juz park i ogród sterdyński — Chodźmy paniczu tr7a się rozstać — prosił poczciwiec — Panienka wróci sama do domu a ja was tak schowam 7C i szatan nie wynajdzie Świda westchnął ucałował ręce Wład-ki i poszedł posłuszny Strażnik wwiódł go w gąszcz ogrodu zaprowadził do starej dawno opuszczo-nej oranżerii otworzył na wpół rozwa-lone drzwi Weszli do wielkiej wilgotnej izby która widocznie niegdyś służyła za skład ogrodniczych narzędzi Walały się i tam skorupy wazonów resztki polewaczek stare rydle słoma pęki rohoży Strażnik minął ją weszli do właści-wej cieplarni I tu panowała pustka i zniszczenie: półki od kwiatów porozpadały sie w częś-ci a piece otaczające ściany świeciły ogromnymi dziurami Stary dobrze snadź z miejscem obeznany zeszedł na dół poruszył parę desek z boku scho-dów wśliznął się w jakąś czarna jamę świda ostrożnie wszedł za nim Po chwi-li w ciemności zajaśniało światło stali obaj u wejścia do paliwa pieca Maka-rewicz zapabi kawałek drzazgi aa9Sa3auam£HE9IBlKanE!BCaKM(HnHaMHHMMMaMHHiMHHBMMHMHBWPMMHmMBMaPMaBW"iH '- - f r-ms&ifmmismtiSSiisfi- SiSsiiM i fIII islnti? __ —:— ~8T" Jf§ KOŁDRY KOCE FIRANKI MATERIAŁY NA KURTYNY BLUZKI I SUKIENKI dla siebie i swoich bliskich w kraju Najtaniej i najlepiej kupisz w znanej polskiej firmie FORTUNA TEXTHES & CLOTHING WIllŁ FR BRZESKI 488 Queen Sł W Tel EM 6-61- 98 Wyiylkł paczek I pieniędzy Pekno z Kanady I lekarstw z Anglii 87 S DOMOWA NATURALNA KURACJA Jeśli wszelkie lekarstwa za-wiodą tam pomoże kuracja na- turalna Podając dokładnie obja wy choroby wyślemy natch-mias- t odpowiednie lekarstwa i wskazówki Posiadamy skuteczne zioła na schudnięcie Cena $2 00 Na odpowiedź prosimy załą-cz) ć znaczek pocztowy LIFE & NATURĘ 64 Catedral Winnlpeg Man 84 w ADWOKACI JAN L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Tel Biura: LE 3-12- 11 Mieszk: AT 9-84- 65 56S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas St W Toronto Tal LE 4-84- 31 i LE 4-84- 32 BROŚ i ŚMIECH ADWOKACI 7 Riverview Gdns (okolica Jane i llloor) Toronto 9 Ont Wiccorami i w soboty lei KO 6-63- 22 12 W E H Łuck BA LLB (ŁUKOWSKI) ADWOKAT NOTARIUSZ- - OBROŃCA WPassptóelrnnikak fIirmŁuyckprawnlczrj Blony 57 BLOOR St W róg Bay pokój 20U TEL WA 4-W- 55 Przyjmuje takie wieczorami od 7 ej do BtcJ oraz w wboly za telcfonlcz-n- m porozumieniem 55 S c-- m BIELSKI ba BCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Przyjęcie codziennie — Suitę 702 llermant Uldg 21 Dundas Square Toronto EM 2-12- 51 Wieczorami w ponledlakl 1 środy od uodz 7 9 1720 Oueeń St W LE 1-0- 945 (przy Itoneesyallen 72-- W CHIROPRAKTYKI Specjalizacja dolegliwości wyposażony NAJBARDZIEJ ZBLIŻONE DO TYCH WAM SMA-KOWAŁY RODZINNYM i oka7Je W Dr S D LEKARZ DbNTYSTA CHIRURG — PSlhplecclaalnitst-a - &chSornórbceonasm' yBulldlng Kancelarln No St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 W Dr E DENTYSTA Godziny: 10—12 i 2—fl 386 Bathurst St — EM 4-65- 15 W Dr M DENTYSTA 2092 Dundas St - Tel RO 9-46- 82 W LEKARZ DENTYSTA Tel WA 2-08- 44 310 Bloor St — przyjmuje po uprzednim porozumie-niu telefoniczni m W H DENTYSTA 31 Howard Park Ave (rói: Konci"ivalles) przyjęć ta zam telefon LE 49 s LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd dom od Roncciville) Przyjmuje za Telefon LE 1-4- 250 8 Br O D Bukowska O D prowadza nowoczesny uablnct okulistyczny przy 274 Avenue oTboekl GLeEoffrey St ' 2-54- 93 Godziny przyjęć codziennie od 10 runo do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po pol 378 H DC DOKTOR leccnia arlrelymu lumbajjo syjutyki muskulów 1 stawów Gabinet w najnowsze urządzenia X-R- ay — 78 LAKESHORE RD MIMICO CL 5-22- 31 B8-W-- 10 NAPOJE KTÓRE TAK W KRAJU Toronto Toronto Wiktoria - Ale - - Soda BEZPŁATNA DOSTAWA na bankiety inne TORONTO TELEFONUJCIE DENTYŚCI BRIGEL STOMATOLOG Uitnej 270 86 Bloor WACHNA LUCYK W Dr Tadeusz Więckowski W Dr SCHWABE Godz 1-2- 005 Dr Władysława SADAUSKAS (drugi uprzednim telefo-nicznym porozumieniem OKULISTKI Bukowska-Bejna- r Ronceivalles Zbigniew Boyko reumatyzmu prześwietlenia OKULIŚCI Cola Ginger Orange Cream WAInut v 1-2- 151 w dnie powszednie do god7„ 7 wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 2TJW Paczki PEKAO do Polski : DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janique Trading - J Kamieński TORONTO Onł: 835 Oueen Sł W — Tel EM 4-40- 25 EDMONTON Alła: 10649 97th Streer — Tel 2-38- 39 RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA ITR Najszybciej i najtaniej! Wolne od cła!? ŚWIEŻE POMARAŃCZE I CYTRYNY ? ' } e f £ ~ 2 w i mvi M 41 t # i ł tę K W t !
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, November 05, 1958 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1958-11-05 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Identifier | ZwilaD2000254 |
Description
Title | 000382b |
OCR text | I N POŁUDNIE OD PIEKŁA 1 Opowieść i kraju na południe od łego piekła na ziemi Sahary yk nipi uum ciaiuyiii wicaiiidnuw Ił-wn-ie raptem małomównych Nie było pVar łaskawa się po lędźwiach i °iro-ŁVń-u rak do góry w geście po- - j Ten tłum jest wręcz ponury" my- - Jat hen_ rnui-ł-io- " m r"ln Matu-- - "Tiirt7iP w t'(] si mubza byc zbyt leniwi by nawet języki" (S-jgov-ac -- e na uotizasnał swym 'wielkim łbem L -- To bł ich święty krokodyl Tropi- - i Rie we(lZiai iieuuuize się aiiiiu TrmjiCiel speszony nadrabia mina K:ze tragarzom obedrzeć świętego kro- - liOdiUS Ze SK—Ory rzurcuaiemkrótkjaiivuroyzkiamziicJiey- - Łei L trasarzy wbija swój wielki nóz w 4„rh zwierzęcia i szarpie ku sobie Z ATelMej krwawej jamy wypadają rogi )snnlop cztery mosiężne bransolety 'liozne i' piczel ludzka Ą Tiopiciel triumfuje Wykrzykuje coś tlronicznjm tonem -- Mówi tłumaczy Nata — "Ładne- - [% melinie świętego co wam zjadał f {kobiet}' Dobize mu gadać" myślał Ken i'Naza sie Kulibali nalezv więc do Ktego znanego rodu plemienia Bambara Hi- - fiinfi-1- 7 hiprzp swa nazwp od wipl- - Ikiego SiCzura skalnego — ma jako manna Mima Ale nie Kazay klan czci lilak nies7kudlive stworzenie" Teraz będziecie mieli spokój'" — 'gardłował tropiciel przybierając bona- - iterAa pozę "Teraz dopiero zaczną się historie!" Iimsiai len LUKUiwierw się sianie ine- - Ijjprzyjemnego będzie zwalane na karb Ffzemsty ducha swięiego KroKoayia Le-Ejpi- ej tutaj nie nocować bo tropicielowi limmo nmtrifić sie coś bardziei urzv- - Skrego" Podnosząc się niechętnie na leżaku IłjKen dal roka przygotowań do wy m-- la marszu Marnie mu się szło No i pora była Ken chciał jednak dos-trzec przed nocą do osady białych Słonce zbyt jeszcze wysoko piekło przer-aźliwie żar buchał w twarz od rozpal-onej ziemi Tam gdzie ścieżka szła 'prosto a ścieżkom murzyńskim rzadko p się zdarza Ken próbował iść czas ja- - i! )=() o — Maria Rodziewiczówna i własnoręcznie stanowczo rzucała śmierci tego człowieka Tydzień dwa miesiąc a z natury tej tak bogatej zos-tanie gdzieś w borze kości kilka i kop-iec darniowy Nie kozak go zabije i nie kula moskiewska lecz jej wola i słowo! Dlaczego' — że ja kochał i był Pol-akiem' Z ofiar fortun milionów szczęścia ipokoju ona i swoją złożyła wielką nie-szacowa- na zaparcia się pełną! Bóg je-ide- n wiedział jak dawno i jak głęboko pchała tego człowieka Kochała go ci- - skryeie dusza cała wtedy gdy on f znał zaledwie gdy go świat nazywał gubionym Kochała tę duszę bujną jak cj"cza dziewicza którą swym czarem i modlitwa gorącą dźwignęła na światło kochała go natrznn 7 rwrarlnwnniem na cud jego poprawy na to życie które obudziła i wypielęgnowała Czekała lata jia ow dzień gdy przyszedł do niej z po- - i"ZeKa I DVlnnlfm rn Toń rnhi? i 7fn- - 0ll3 7en mpP7flnn!bn JfnnUnnla nn}aan oddała krajowi' ' W tej chwili z głębi duszy jęk się wy- - IZlfral Serce nrnsiłn litnśrit Tprlni cło- - Hbjł czas jeszcze ocalić by go mogła a siebie Za granicą były kraje spokoj- - °n oy uszedł tam na jej rozkaz bezpieczny od kul i Sybiru istniał- - Wko dla niej i dla szczęścia! Ale 'i~""a ołtarzu przed nią tyle serc było "Je bolow! Czyż ona swoje odbierze jpisrod tch wszystkich co może jesz- - Więcej cierpiały! Raz ostatni z WeiJla Wielkimi iT-i- mi nrlHołn ifl Prlenn „ ?gu dłubią głowę — ofiarę poleciła ef On stał i czekał rozkazów podała mu rękę i uśmiechnęła się ~" ucie pana ceny nie ma wszyst- - '" W MOZP 7I1lipe ™wyrisotarczyło„b„y z„a„pMłacAie cżvrtlmusze Podobnym się wywdzię- - ŁUZJeS nan na cmmi-r- t lnV no maba r tOnla chmonćioniei ś„mimericni:ę_ą surw_:u-ą-ęlskuujpeicipeanmui Zatrz tflłie Nli ymała się niepewne czy to co irzeehem nie będzie w takiej 'le SZCZeŚpin cwoon nhna lnr7 nca I bL zyzny' ' dlatego idziesz pan ~~Jak tn -- „ „_- - 11 _: rr --' u ani - wv i4 i !hviiii fezeźa C W nie oczy sw zd2iwione-- aAiaffissa kiś z zamkniętymi oczami bv dać im trochę wypoczynku Karawana wlokła się ospale Znie- - kilkanaście usiadł moździerzu Nieśli 1U iiuuiutu puiuniiaiiiw 1VQL' ne prZesiał na nią dy wstrząs kazdv krok niosących go tra-ogąd- ac ruszył ostro naprzód poprzez garzv odbijał się w trawiastą przestrzeń przestały istnieć Za parę godzin beda wreszcie osa-Ke- n malignie Zresztą mu-Idzi- e administracyjnej" siał mibećł gjeodrąncazkęmvśmla-al-andcozjnśća jaOkpannoaj---i- do świadomośmcigłę zirytowany dpoetłaernł prędzej do jakiegoś cieniu wyrzutów głos Naty robiącego wymówki Rósł boi w karku ciemieniu do- - tropicielowi: Koła oczu Wyczerpany stracił "Mun n je ko? Mun i je bama fa° aocznie swa zwkła odporność słoń- - A mani ke'"" ce i dostał porażenia Wreszcie — daleko przed nim do-trze- gł zarysy spiczastych dachów wioski murzyńskiej "Jezeh udar jest silny" myślał Ken "i stracę przytomność tu na otwartej przestrzeni a hełm spadnie mi z głowy — koniec Gdy nadejdą moi ludzie bę-dzie za późno " Zbierając resztki sił ruszył ostro ku wiosce ku zbawczemu cieniowi Zata-czał się pod ciężarem świętego krokodyla" przemknęła mu się mysi Wieszcie dochodził do wsi "Jeszcze ostatni wysiłek" myślał "Byle nie upaść teraz w ostatniej chwili " Wbiegł prawie przez wąskie przej-ście na otoczone chatynkami podwórko pierwszej z brzegu sukih zatoczył sie ku cieniowi spiczastej strzechy potknął się o jakiś ciemny kształt ziemi i się pod ścianę chaty Ktoś go szarpał za rękaw "E mossie: toi ya parti d'ici!" To głos Naty ale dziwny jakiś wy-lękły jakby "Idź do diabła!" mruknął Ken "Cho-ry jestem muszę wypocząć" "Nie nie — trzeba iść gdzieindziej " "Czego ten drab chce ode mnie?" myślał Ken Uniósł się z trudem pod-pierając się rękami Głowa bolała go piekielnie miał nudności Nata tropiciel dalej tragarze A obok niego rozciągnięta bez ruchu na brudnej zatłuszczonej macie z liści palmowych-- — jakaś dziwaczna prawie naga istota o ciele starej przeraźliwie wychudłej kobiety i potwornym na- - Zagrody i£?==fl 19 Pożary Zgliszcza Coś nibv nrzeczucie wielkiei szczęśli wości ogarnęło go duszą całą zawisł u ust dziewczynki tamując oddech — Chodźmy! — rzekła krótko Usłuchał Otworzył przed nią drzwi: zeszła powoli do kruchty Na ostatnim schodku siedział wierny Makarewicz strzegąc ich rozmowy bez świadków Porwał się żywo — Jeszcze chwilkę Ignacy! — rzekła mu łagodnie Powiodła Aleksandra przez kościółek pusty przed ołtarz rozświecony jedną lampką Uklękła i pochyliwszy głowę w dło-nie modliła się małą chwilę On machi-nalnie poszedł za jej przykładem cisnąc rozpalone skronie i trzęsąc się dęb-cza- k młody nim szamoce burza wiosenna Nagle podniosła czoło Rumieniec za-barwił jej delikatne — Powiadają ze z kościółka lego nikt smutnym nie odszedł — zaczęła zwolna kładąc swą rączkę na mu-skularnej prawicy — dlatego panu to co was trochę rozweselić Posiadam bardzo mało: wolne serce i rękę Czy panu to będzie otuchą i osłoda gdy dowiesz ze j e d n o i drugie do pana należy na wieki? Grom w niego uderzył Poczerwieniał i zbladł mętna mgła zakryła jego bru-natne oczv przez nią patrzył swa ukochana i żaden język ziemski nie streściłby tego co w tych oczach było — dla niej — I oto wszystko co panu daje — mówiła coraz ciszej — Nie dziękujcie mi i nie kochaicie zanadto bo będzie nam obojgu ciężej zyć i cierpieć a może umierać Krzyż ten biorę za świadka ze nie opuszczę was w zlej czy w dobrej doli a ile sil mi stanie będę was strzec krzepić i ochraniać a jeśli zginiesz pan to pamięcią waszą żyć bede iak wdowa i sierota Czy tego chciałaś ode mnie? Nie było odpowiedzi świda usunął się na ziemię czołem kamienia smętna mgła rozpłynęła się w wielkie łzy pierwsze jakie wvlał w życiu 'i zrozumiał skąd na ludzi spływa bo-haterstwo i zapał i wiara I zrozumiał szał krzyżowców i uśmiech katowanych za ideę i rozkosz ofiary krwawej i po-czuł w sobie to wszystko — i siłę tytana infllMLkdHSS - "ZWIĄZKOWIEC" LISTOPAD (November) Środa 5 — 1958 brzmiałym pvsku przypominającym ra-czej nieudolnie rzeźbioną maskę lwa niz twarz ludzką Facies leonina' — zniekształcenie twarzy spowodowane przez trąd Podtrzymywany przez Natę Ken wstał odszedł kroków i w cieniu innej chaty na odwró-conym do góry dnem wielkim drewnia-nym do tłuczenia ziaren sorga Wreszcie prowizoryczny "hamak" z podwieszonych na drągu derek był go-towy go "jak świętego krokody- - w„1Uil sie In' nocnnoJrt imiiiui cia rtAiAttrionio C ni- - i jego nieszczęsnej odkrytą płaszczyznę gWie Czas i w szedł jak w Poprzez wpołomdlenia wany Kena I w Ken wi- - na "Jak tragarze na zwa-lił ) jak gdy policzki jego i powiem może sie na i pan dotknął Woda w wirze niosącym Kena doko-ła — b!a ciepła robiła wrażenie lep-kiej Nie mógł dostrzec wyraźnie brze-gów Gęsta mgła z jaśniejszymi w niej od czasu do czasu przerwami — nie po-zwalała mu rozróżnić ich kontury W pewnym momencie zdawało mu się ze jest unoszony prądem obok znanego mu miejsca na brzegu Sekwany pod Pary-żem dokąd pływał łódką ze Stellą Po-tem znów łamajaezyło mu jakby nabrze-że z bali kola jego plantacji Teraz wir rzucił go ku małemu wzniesieniu na którym rosło jakieś drzewko Chwycił je prawą ręką i trzy-mał się go kurczowo Melodyjny głos kobiecy powiedział "Monsieur' — to boli' gdy pan tak mocno ściska" Nie rozumiejąc Ken próbował otwo-rzyć oczy Wreszcie mu się to udało Te-raz widział przed sobą jakaś białą płasz-czyznę na której poruszał się ciemny punkt Wysilając wzrok — dostrzegł co to było: mucha pełzająca po bielonym su-ficie "Sufit nad rzeką?" zdziwił się Coś było nie w porządku Odruchowo zaci-snął rękę jeszcze mocniej na drzewku którego się trzymał Obok niego rozległo się przytłumio-ne łkanie Z trudem odwrócił wzrok w tę stronę To nie było drzewko którego się trzymał lecz ręka wysunięta z sze-rokiego rękawa Pośpiesznie przestał ją ściskać zwrócił głowę W obramowaniu wielkiego białego kornetu piękna twarz siostry Matyldy wyglądała jak jakieś zjawisko z bajki "A co mówiłem" Poco strzelał krokodla Nie dobrze jest" i zarazem dziwną jakąś rzewną łagod-ność nie znaną dotąd a która mu na usta i w serce wypędzała modlitwę mat-czyną — och dawno zapomnianą — a która teraz odmawiać począł z głębi pier-si i duszy! Leżał tak długą chwilę pr7ed heba-nową Męką cudowną Gdy wstał i pod-niósł oczy Władki już nie było Poszedł powoli ku wyjściu powtarza-jąc szeptem jej słowa Wiara ludu mó-wiła prawdę: ze Studzianki każdy wraca z otuchą i szczęściem t Zastał dzieweczkę u krynicy Piła wo-dę z blaszanej użyciem wytartej miarki I na jej twarzy pomimo zwykłej smęt-nej powagi znać było radosne głębo-kie wrażenie Uśmiechnęli się do siebie całym sercem — Może paniczyk chce pić? — zagad-nął pieszczotliwie uśmiechnięty stary — Daj bracie! Makarewicz wskoczył do środka ale gdy wracał z wodą iuż świda kończył czarkę Władki i nie zechciał więcej — Dzękuję stary — rzekł — nic na świecie nawet cudowna woda nie mo-że mi więcej dać jak to co posiadam' — Trzeba zawsze słuchać starych! — decydował strażnik — A szczególniej starego Makarewi-cza! — przerwał świda — A jużci! Panicz tak się upierał na drodze jakbym chciał zaprowadzić do aresztu — gderał poczciwiec patrząc na nich oboie tak rozradowany ich szczęś-ciem jak własnym — Czy pan wraca do domu' — ozwa-ł- a się zamyślona Władka — Już za późno tam iść — wieść o moich czynach musiała już dojść Moska-li! Nieciekawym kozackiego gospodar-stwa w Luchni zresztą czasu brak Mo-skale wczoraj rozbici dziś się zbiorą zasięgną lepszych wiadomości dostaną wierniejszych przewodników niz ia i pój-dą na partię Tam tymczasem nie ma ani kul ani prochu! Należy Śled7ić wroga dostarczyć amunicji i wrócić z raportem do brata — To trochę za wiele na jednego człowieka Zabieram pana z sobą Przede wszystkim ukryjemy pana dobrze byś wypoczął należycie bo sił wam musi za-braknąć tak egzystując a one bardzo drogie Moskali Makarewicz weźmie na siebie a co do amunicji jest wszakże na to rząd cywilny narodowy! — Ale gdzie u kogo? Trzymają go w tajemnicy jak zbrodnię! Każdy sie boi o siebie Nie ma ni ładu ni składu -- Można głowę stracić w tym chaosie! — Niech pan będzie spokojny i mnie zostawi ten trud Przyniosę panu gotowe wskazówki i wiadomości — Czy pani czerpać je chce u pana Czaplica? — spytał niechętnie — Nie ma go obecnie w domu O świcie kozacy zabrali go do miasteczka Dwe łzy wywołane bólem spływały po jej bladych policzkach Wreszcie Ken zrozumiał Był on w malutkim szpitaliku misji w Samadugu Zakonnica poruszyła się zażenowana uporczywym spoirzeniem Kena Podno-sząc się z krzesła przv łozku chorego powiedział: "Drzemka panu zrobi do-brze Proszę zadzwonić gdy będzie panu cos potrzeba" "Nie jestem śpiący " bąkał Ken "Czy nie mogłaby siostra pobvc trochę dłużej Chciałbym pomówić o moich ludziach " Ken był marnym kłamcą Uśmiech przesunął się po twarzy za-konnicy "O jestem pewna ze pan za-śnie gdy nic nie będzie panu przeszka-dzało Pozatem — mam wiele do roboty Zbyt mało jest nas w tej misji " Ken wiódł za nią wzrokiem gdy szła ku drzwiom W kornecie w obszernej szacie spływającej do ziemi — wygląda-ła jak jakaś średniowieczna lalka W chwile potem Ken zapadł w głę-boki sen Rozdział XII Pomimo mocnej budowy i dobrego naogoł zdrowia — Ken był bardo osła-biony pod wpływem skombinowanego ataku malarii i udaru słonecznego Na-stępne kilka dni bvły dość mgliste w jego świadomości Miał wrażenie ze łóż-ko kołysało się pod nim ze sufit nad nim falował jak powierzchnia jeziora w pogodny dzień Od czasu do czasu w obrębie jego wzroku zjawiała się biała postać zbli-żała się do niego pochylała nad nim znów odpływała gdzieś we mgłę Wresz-cie któregoś dnia przyszło zdecydowane polepszenie Wzrok się rozjaśnił łóżko i sufit przestały falować Gdy siostra Matylda weszła do jego pokoju śledził za nią oczami a myśli jego kłębiły się chaotycznie Wiedział ze powinien odegnać wszystkie głupie beznadziejne wariackie wizje które nie mogły nigdy stać się rzeczywistością Wtem opanowała go chęć buntu Była zakonnicą? — Cóz z tego? Czy nie było wypadków gdy zakonnice przychodziły do przekonania że decyzja ich była błęd-na i wracały do świeckiego życia? Kto mógł ją powstrzymać jeżeli by postano-wiła stać się znów ta którą bła zaled-wie kilka lat wstecz? Młoda piękna dziewczyna mogąca swobodnie kochać wyjść zamąz mieć dzieci cieszyć się nor-malnym życiem Ale czy będzie ona te-go chciała? Nie Nie mając ku temu żadnej pod stawy — był przekonany 7e nie W trzy dni później czuł sę znacznie lepiej Podczas tych trzech dni miał kil-ka rozmów z siostrą Matyldą O tvm i owym Takie sobie przyjacielskie roz-mówki --Sw Boję się czy go kto nie zdradził Makarewicz dotąd milczący wmie-szał się do rozmowy — Eh niech się panienka nie trwoży Mnie się widzi ze slerdyński pan zna się dobre z Moskalami — wtrącił po-nuro — Żle ci się widzi Ignacy Pan Cza-pli- c jest Polakiem kiedy go r7ąd naro-dowy wybrał na starszego w powiecie — Bóg wysoko a rząd daleko! — zamruczał stary — Wiem ja panienko wiele rzeczy i dla mojego panicza boję się pana Czaplica jak szatana Zamilkli wszyscy Świda patrzył po-nuro przed siebie 0 czym myślał'' Czy mu stanęły w oczach i myśli płomienie ojcowskiego domu czy ta scena w miasteczku widzia-na przez szybę? Nie rzekł nic nie dodał słowa do su-rowej krytyki strażnika jakby się bał być stronnym w sądzie o wrogu tylko przycisnął silnie do piersi rączkę Wład' ki i ruszył z powrotem ostatnim wejrze-niem żegnając Studziankę Nie chciał myśleć o Czaplicu w takiej chwili 1 nigdy nie przypomniał sobie jak długo szli i gd7ie ich wiodła droga i co mówili ze sobą Wrażenie tych paru go-dzin zostało mu w duszv jak pieśń cicha daleka rozkoszna Wyrazy i treść lozpły-wał- y sie w melodii ginęły nikły on tylko śpiew słyszał i nim się upajał jak narkotykiem Makarewicz za ich oboje straż: trzy-mał i służył za przewodnika szperając po drode i 7aroślach i jego głos obu-dził Swidę z marzenia przypomniał ze jest na ziemi Podniósł oczy Pned nim leżał juz park i ogród sterdyński — Chodźmy paniczu tr7a się rozstać — prosił poczciwiec — Panienka wróci sama do domu a ja was tak schowam 7C i szatan nie wynajdzie Świda westchnął ucałował ręce Wład-ki i poszedł posłuszny Strażnik wwiódł go w gąszcz ogrodu zaprowadził do starej dawno opuszczo-nej oranżerii otworzył na wpół rozwa-lone drzwi Weszli do wielkiej wilgotnej izby która widocznie niegdyś służyła za skład ogrodniczych narzędzi Walały się i tam skorupy wazonów resztki polewaczek stare rydle słoma pęki rohoży Strażnik minął ją weszli do właści-wej cieplarni I tu panowała pustka i zniszczenie: półki od kwiatów porozpadały sie w częś-ci a piece otaczające ściany świeciły ogromnymi dziurami Stary dobrze snadź z miejscem obeznany zeszedł na dół poruszył parę desek z boku scho-dów wśliznął się w jakąś czarna jamę świda ostrożnie wszedł za nim Po chwi-li w ciemności zajaśniało światło stali obaj u wejścia do paliwa pieca Maka-rewicz zapabi kawałek drzazgi aa9Sa3auam£HE9IBlKanE!BCaKM(HnHaMHHMMMaMHHiMHHBMMHMHBWPMMHmMBMaPMaBW"iH '- - f r-ms&ifmmismtiSSiisfi- SiSsiiM i fIII islnti? __ —:— ~8T" Jf§ KOŁDRY KOCE FIRANKI MATERIAŁY NA KURTYNY BLUZKI I SUKIENKI dla siebie i swoich bliskich w kraju Najtaniej i najlepiej kupisz w znanej polskiej firmie FORTUNA TEXTHES & CLOTHING WIllŁ FR BRZESKI 488 Queen Sł W Tel EM 6-61- 98 Wyiylkł paczek I pieniędzy Pekno z Kanady I lekarstw z Anglii 87 S DOMOWA NATURALNA KURACJA Jeśli wszelkie lekarstwa za-wiodą tam pomoże kuracja na- turalna Podając dokładnie obja wy choroby wyślemy natch-mias- t odpowiednie lekarstwa i wskazówki Posiadamy skuteczne zioła na schudnięcie Cena $2 00 Na odpowiedź prosimy załą-cz) ć znaczek pocztowy LIFE & NATURĘ 64 Catedral Winnlpeg Man 84 w ADWOKACI JAN L Z GÓRA ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ 1437 Queen St W — Toronto Tel Biura: LE 3-12- 11 Mieszk: AT 9-84- 65 56S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1147 Dundas St W Toronto Tal LE 4-84- 31 i LE 4-84- 32 BROŚ i ŚMIECH ADWOKACI 7 Riverview Gdns (okolica Jane i llloor) Toronto 9 Ont Wiccorami i w soboty lei KO 6-63- 22 12 W E H Łuck BA LLB (ŁUKOWSKI) ADWOKAT NOTARIUSZ- - OBROŃCA WPassptóelrnnikak fIirmŁuyckprawnlczrj Blony 57 BLOOR St W róg Bay pokój 20U TEL WA 4-W- 55 Przyjmuje takie wieczorami od 7 ej do BtcJ oraz w wboly za telcfonlcz-n- m porozumieniem 55 S c-- m BIELSKI ba BCL ADWOKAT I NOTARIUSZ Przyjęcie codziennie — Suitę 702 llermant Uldg 21 Dundas Square Toronto EM 2-12- 51 Wieczorami w ponledlakl 1 środy od uodz 7 9 1720 Oueeń St W LE 1-0- 945 (przy Itoneesyallen 72-- W CHIROPRAKTYKI Specjalizacja dolegliwości wyposażony NAJBARDZIEJ ZBLIŻONE DO TYCH WAM SMA-KOWAŁY RODZINNYM i oka7Je W Dr S D LEKARZ DbNTYSTA CHIRURG — PSlhplecclaalnitst-a - &chSornórbceonasm' yBulldlng Kancelarln No St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 W Dr E DENTYSTA Godziny: 10—12 i 2—fl 386 Bathurst St — EM 4-65- 15 W Dr M DENTYSTA 2092 Dundas St - Tel RO 9-46- 82 W LEKARZ DENTYSTA Tel WA 2-08- 44 310 Bloor St — przyjmuje po uprzednim porozumie-niu telefoniczni m W H DENTYSTA 31 Howard Park Ave (rói: Konci"ivalles) przyjęć ta zam telefon LE 49 s LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd dom od Roncciville) Przyjmuje za Telefon LE 1-4- 250 8 Br O D Bukowska O D prowadza nowoczesny uablnct okulistyczny przy 274 Avenue oTboekl GLeEoffrey St ' 2-54- 93 Godziny przyjęć codziennie od 10 runo do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po pol 378 H DC DOKTOR leccnia arlrelymu lumbajjo syjutyki muskulów 1 stawów Gabinet w najnowsze urządzenia X-R- ay — 78 LAKESHORE RD MIMICO CL 5-22- 31 B8-W-- 10 NAPOJE KTÓRE TAK W KRAJU Toronto Toronto Wiktoria - Ale - - Soda BEZPŁATNA DOSTAWA na bankiety inne TORONTO TELEFONUJCIE DENTYŚCI BRIGEL STOMATOLOG Uitnej 270 86 Bloor WACHNA LUCYK W Dr Tadeusz Więckowski W Dr SCHWABE Godz 1-2- 005 Dr Władysława SADAUSKAS (drugi uprzednim telefo-nicznym porozumieniem OKULISTKI Bukowska-Bejna- r Ronceivalles Zbigniew Boyko reumatyzmu prześwietlenia OKULIŚCI Cola Ginger Orange Cream WAInut v 1-2- 151 w dnie powszednie do god7„ 7 wiecz Nie dostarczamy towaru do prywatnych domów 2TJW Paczki PEKAO do Polski : DO WYBORU ŻYWNOŚĆ MATERIAŁY PREZENTY LUB WYMIENIALNE NA PIENIĄDZE (prawie 100 złotych za dolara) Janique Trading - J Kamieński TORONTO Onł: 835 Oueen Sł W — Tel EM 4-40- 25 EDMONTON Alła: 10649 97th Streer — Tel 2-38- 39 RÓWNIEŻ WSZELKIE LEKARSTWA ITR Najszybciej i najtaniej! Wolne od cła!? ŚWIEŻE POMARAŃCZE I CYTRYNY ? ' } e f £ ~ 2 w i mvi M 41 t # i ł tę K W t ! |
Tags
Comments
Post a Comment for 000382b