000059a |
Previous | 6 of 8 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
mm$
i
!
STRS "ZWIĄZKOWIEC" LUTY (bfuefy)SFe 17 = 1968
I?
a
i'
i
Hf
vi
--'i
V
' J! l u liłS
AJ
le
5 I
M
VR9a
KSIIVIPS4?
Mi!śl
id
Jerzy Seweryn
' rm urn' ''nfii u$l Z
€ftrfci#o kłamiesz
(COPYRIGHT BY
— Patrzysz pan na moje kucharzo-wani- c
A cóz robola dobra jak każda
inna Byle do wiosny A tam za gwin-townicę
się wezmę i za mcsel Może
szwagier wróci Coi mi się widzi że
gd7jcś jak pan u Amerykanów siedzi i
powietrze mucha jak mu ta Polska
pachnie czy nie pachnie A tymczasem
gdzie tu nie spojizys-- z — dziura Ludzi
mało lak mało a roboty do cholery i
trochę A tymczasem kobity zony-nie-żon- y
wdowy-nie-wdow- y ehodą i czeka-ją
a niejedna się już zmarnowała przez
lo wasze wąchanie Poniektóra przytuli
się do jakiegoś gniazda a poniektóra jak
ten pies A bywa jeszcze taka z dzieć-mi
takiej to gorzej Ech pańskiej Baś-ce
to jeszcze dobrze w kallach wyszło
ale są i takie co marny ich los Jedna tu
jest Basina przyjaciółka W trzydzies-tym
diewiatjm mąz do oflagu poszedł
a ona z dwojgiem diobiazgów ostała
sama jedna To się znalazł taki co jej
pomógł bo ładna jak malowanie Poszła
do niego bo cóż miała z głodu z dzie-ciakami
dcc-linać- ? A pracować nie u-mi- ała
nie mogła choi owita na seice
Poszła a tu go szkopy w czterdziestym
diugim w Alejach lowalill Znalazł się
nowy znów ja z bachorami p rzygam a 1
Pożyli trochę lo znów ten w powstaniu
poległ A ona i bachory — i powstanie
mieli i pjuskow i vyvylkę i ponie-wicik- ę
a yyj:j jak na --złość i jeść clica
To teraz inżynier jeden jest co jąprzy-gain- il
A maz już z półtora loku jak
z oflagu wysedl a do teraz podobnież
u Andersa siedzi i powietrze mucha
wracać nie wracać? A jakby wrócił
pici wszy w swoją Irenę kamieniami
szwyrać będzie że to 1 niewierność mał-żeńska
i ze z rąk do rak po ludziach
poszła i lak dalej A żeby przyszedł i
poniuchal tu te jej ly co w podłode
w tym miejscu gdzie pan leraz stoisz
jeszce nie obeschły jak paię dni nazad
była tu i Basi swoje życie opowiadała
toby mu lęka piędzej uschła zaczem
kamieniem by w nią szwyrnąl jeżeli on
jeszcze jakiś rozum ma A ona Irena
czeka go jak śmierci swojej i boi się
i z żjciem skończyć nie potrafi bo z
bachorami co? Dziewczynka i chłopczyk
dziewięć i osiem latek Tak 'panic Ba
1
Mf
)] tts
At=
Józef Mackiewicz
"ZWIĄZKOWIEC")
Droga Donikąd
prawa
Tadeusz kloiy nigdy nie wyruszał
inaczej jak z kilkoma flaszkami samogo-nu
dobił dwie z podróżnego worka
i postawił na stole więc wszyscy zostali
Rozmowa przeszła wkrótce na tematy
Ijczące bczpoiicdnio ich wsi
— Ty Adamka — mowil chłop na-zwany
uprzednio Jozefem — ty uważaj
Palców między drzwi nic suń Siedź ci-cho
Sielsowielcm ciebie wybiorą a jak
wiócą dawne czasy?
— Czy ja pcham się w siclsowiety?
— Adamka ty swoje mów a ja po-wiem
swoje Kołchozy jak zrobią to
zrobią A ty ludzi nie napędzaj Bo jak
czego dobrego podejdzie daj Boże woj-na
to wtedy tobie ludzie
— Ja nikogo nie napędzam — wypie-rał
się tamlen — ale zicsztą i nie lękam
się kołchozów jak nic przymierzając ten
Chont
— Jaki Chonl? — zagadnął Tadeusz
— Tu taki jednoMelec był Pan go
nie znasz
--i Skąd może znać — odezwał się
któryś — Człowiek z drogi przyjechał
— Daleko stąd? — zapytał Tadeusz
— Nic tak żeby daleko Dwie mile
będzie może z bakiem Strasznie już on
bał się do kołchozu iść a prócz tego
syn 2 robót uciekł Tak ot u niego od
tego wszystkiego w głowic cości pomie-szało
4się Poszedł sam na syna donos
złożył a polem powrócił i wziął gospo
darka swoja spalił Sam siebie podpalił
Zdumiawszy już bjł za wszystkim
—r A po drugie — przypomniał so-bie
Adamka — nie będzie u nas
jak tylko dobrowolnie Powiedziano-żes- z
na zebraniu onegdaj
— A ty wszystkiemu 'wierzysz co na
zebraniu mówią?
— Ciebie musi zapytają! Ciebie za-pytają?
— cietrzew ił sic Józef
Gospodarz wychylił szklaneczkę wód-ki
ł zakonkludował:
— Prawda że pytać nikogo nie będą
Jutro wstało mgliste szare i znowu
mroźne Koń przekraczał wysoki próg
stajnfna zastałych nogach ociągając się!
Gdy już wsiadali do sań wyszedł do nich
gospodarz włosy miał w nieładziej a w
nich źdźbła słomy -
— Co lo za człowiek ten Adamka?
10
si to jeszcze względnie w kartach wy-szło
Bywa że innym gorzej
Mokrzycki golił się słuchając star-czego
skrzypienia głosu Serce zamiera-ło
a jedna nieodstępna myśl kołatała
w głowie Znów ogarniał go duszący
osad wcorajsego powrotu scena z Bar-barą
jakieś światło w ciemności i znów
ciemność Spojrzał na śpiące dziecko w
wózku
— Panie — zwrócił się do Kowal-czyka
— a kiedy len chłopiec był o-chrzczo- ny?
— Kiczony? Jeszcze nie Parę ra-zy-- m
mówił szczególnie jak chłopiec
słabował: okrzcij dla porządku A jej
jakoś nie spieszno A ostatnio na krze-sneg- o
czeka Jak krzesny przyjedzie —
mówi — to krzcimy Andrzeja
— Jaki chrzestny?
— A nie wiem Pewnie wasz albo
jej jaki znajomy Nic wiem Spytaj pan
ja
Ciemność ciemność i ciemność Za-ciął
się boleśnie żyletką i długo z iryta-cją
lamował krew Chciałby już jak
najpiędej wyjść stąd — z tego cudego
własnego kąta Jeszcze wrócił do tematu
Zapylał z trudem nadając głosowi spo-kojne
brzmienie:
— A dlaczego na imię mu Andrzejek?
— A tego nie wiem panic Z tym i-mi-oniom
już go tu przyniosła A co?
Całkiem diclne imię panie Czemu nie?
Andrzej Mokrzycki — to jakoś lak po
hetmańsku Dzielne imię A mój wnuk
to się nazywał Krzysztof Krassowski
Też niezgorzej Córka była Krystyna to
syn Krzysztof żeby pasowało Wiesz pan
jak już na Starówce śmierć do nas do-chodziła
powiedziała do mnie Krysia
"ojciec pilnuj Krzysztofa jak polegnę"
No I nic upilnowałem bom po oliwę
do cekaemu ganiał a w tym czasie cha-łupa
w gruz poszła Żebym tam był mo-żeby- m
Krzysztofa swoim ciałem nakrył
jak się waliło A lak — ot i nic ma
Krzysztofa Krassowskiego panie A mo-że
by towarzyszem Andrzejowi Mokrzyc-kiemu
kiedyś był
Mokrzycki skończy! golenie Wypił
kubek gorącej kawy Szykował się do
wyjścia Przybory do golenia drobiazgi
lęcznik papierosy chował do walizki!
Wszystkie autorskie zastrzeżone
kołcho-zu
39 i
'
!
?
y1
— zapylał Tadeusz okulując się szczel-nie
w burkę
— Teraz to kto jego wic Kiedyś po-rządny
człowiek był — 1 po chwili jak-by
sobie coś przypominając dodał kwaś-no:
— Niopotrzcbnc te gawędy wszy-stkie
Nagubi ona ludzi ta samogonka
Znowu dioga przed nimi Przy dro-dze
krzyż na rozstaju wisi blaszany Chry-stus
a nad nimi siedzi trznadel iskajac
sobie w piórkach Po obu stronach po
ciągnęły się krzaki zarosła pola śnie
giem pokryte znów lasy znów pola
B)lo już południc gdy zatrzymali się
na chwilę przy rozwidleniu dróg zasta-nawiając
którędy jechać Raptownie na
diodze wyiosly sjlwctki dwóch milicjan
tów
— Skąd to jedziecie? — zapjtal je-den
podchodzący do sań
Pawłowi serce zabno gwałtownie a-l- e
odpowiedział glosom obojetnjm że
z Oszmiany
— A po to?
— Ech — wpadł mu w słowo Tade-usz
przybierając idalnic szczery ton —
wstyd prawie przyznać towarzyszu ale
w złej sprawie Do Korelicz jedziemy
siostrze za mąz zechciało się wychodzić
Nu ot i my żeby tlko wódki popić
— To aż za Niemen?
— Za Niemen
— To u was widać mało roboty że
po weselach rozjeżdżacie
— Roboty jest Już jak wrócimy to
tak po stachanowsku się weźmiem do
niej do roboty zażartował Tadeusz do-brodusznie
Żaden z milicjantów się nie uśmiech-nął
— "Zaraz każą dokumenty pokazać"
— pomyślał Paweł ale milicjanci kiw-nąwszy
głową poszli drogą Zaledwie
odjechali kawałek gdy z lewej strony
z zarośli wylazł chłop i ocieniwszy ręką
oczy patrzył w kierunku lasu gdzie na
przełaj przez pola podążały jakieś sanie
— Co to łapią kogoś? — spytał Ta-deusz
Tamten patrzał w dal nie od
powiadając --a potem mruknął obojętnie:
— Uciekli
— Wciąż tylko uciekają! — rzucił
dziwnie jakimś przyciszonym głosem Ta-deusz
— A żeby tik za widły! Hę?!
— Ohohoho — pokiwał ironicznie
chłop
Unikał spojrzenia na śpiącego chłopca
Odganiał myśli o Barbarze śpieszjł się
Kowalczyk zerknął nań z ukosa
— Zostaw pan to Miejsca tu dosyć
na to barachło Przyjdzie Basia pod wie
czór l o poutyka
— Kiedy widzi pan ja dziś może
przenocuję gdzieindziej
— A jak pan chcesz A walizkę mo
zesz pan jednak zostawić Gdzie się z
nia tarmosić?
Mokrzycki zreflektował się Ostatecz
nie po walizkę będzie mógł zajść i jutro
pod nieobecność Barbary W dzień jej
przecież nie zastanie Postawił walizkę
pod ścianą Powiedział "do widzenia"
Kowalczykowi i skieiował się ku wyj-ściu
Gdy był już w drzwiach Kowal-czyk
podniósł głowę z nad swoich kar
tofli
— Ej panie
Odwrócił się
— Tylko ten kamyczek panie Mo-Arzyc- ki
coś go pan w swojej walizce
przywiózł weż go pan lepiej ze sobą i
w jakiś gruz zarzuć Ot co
Zamknął za sobą drzwi Schodził po
śliskich zrujnowanych stopniach Mil-czące
cmentarzysko podwórza W} dep-tana
ścieżka w zawalonej gruzem bra
mie Słotne błotniste popołudnie Mar
szałkowskiej Nie miał przecież ani zło-tówki
przy duszy Skręcił więc na lewo
— pieszo na Szpitalną
Przystanął na placu Zbawiciela wła
śnie w tym miejscu gdzie zatrzymał się
wczoraj wicczoiem — jeszcze nieświa-dom
tego co go czeka "nieświadom
istnienia Barbary i ciemności jakie go
ogarną
Plac wirował chaotycznym nicporzą-dny- m
ruchem otoczony koliskiem iiimo-wis- k
Z głośnika na rogu Mokotowskiej
płynął zduszony zniekształcony śpiew
aksamitnego barytonu Mokrzycki słyszał
juz strzęp tej melodii w Gdyni gdy prze-chodził
obok "Fangrata" i ktoś uchylił
drzwi do wnętrza Wypłynęło stamtąd
— "Ja wiem że ty jesteś nie taka "
Nie zwrócił na tę melodię uwagi pomy-ślawszy
że to jakaś jak wiele innych
piosenka do kobiety i o kobiecie Teraz
dopiero zorientował się że jest to owa
słynna "piosenka o mojej Warszawie"
Ten i ów przystanął pod słupem la-tarnian-ym
Woźnica który właśnie nad-jechał
z wielką rolwagą przytrzymał ko-nie
— "Pocekaj" — powiedziała jed-na
pensjonarka do drugiej i zatrzymały
się wsłuchane Z chrobocącego głośnika
ponad zgrzyty koł tramwaju okrążają-cego
plac ponad szczekające klaksony
samochodów między rumowiska nad
błotnistą breję ulicy płynęły banalne i
proste słowa lecz cieple brzmienie bary-tonu
nadawało im powagę polną ja-kiejś
nietutejszej melancholii i żalu —
"Ja wiem że ty jesteś nic taka"
Przechodnie zwalniali kroku zatrzy
mywali się szli dalej — każdy za swoim
— Jak tu nam jechać na Koreliczc?
— przerwał Paweł
— Prosto — odpowiedział i tknął
brudnym palcem w horyzont przed nimi
Nazajutrz po wyjeździe z Korelicz Ta-deusz
przypomniał sobie coś rozpiął bur-kę
pod nią kożuch i wydobył zawiniętą
paczkę
— Masz — powiedział — schowaj To
picniąde Mnie za dużo jest nosić wszy
stkie Za wypchany będę Połowę miej ty
Na miejsce przybyli koło południa
Dawna izba czeladna do której ich za-proszono
na obiad obecnie stołówka
sowchozu wybielona była wapnem czy-sto
Kierownik wyjechał do Baranowicz
więc Tadeusz podał się głośno za trakto-rzystę
który miał być zaangażowany Pa-weł
zaś za furmana który go przywiózł
i odwiezie z powrotem po rzeczy jeżeli
się tamten ugodzi
Kury dawnym obyczajem spacerowa-ły
po klepisku i pies stary pański po
dawnemu jeszcze się wabił Lord Za
oknem widać było drzewo w sadzie ja-błoń
Sądząc z odległości kierunku we-randy
na prawo od kuchni czeladnej i
innych jeszcze wskazówek których u-dzi- elił Bogucki mogła to być ta sama ja-błoń
pod którą leży złoto Do izby wszedł
parobek rzucił w kąt chomąt i poszedł
grzać się do pieca
— A to co za panowie tacy? — rzu
cił stamtąd nie odwracając głowy
— A ot panowie — poehwjcil żarto-bliwie
Tadeusz — majątek przyjechali-śmy
kupować
— Kupujcie ja mogę przedać
— Nic ma już i nie będzie więcej
sprzedaży — odezwał się poważnie star-szy
jegomość o wyglądzie ekonoma —
Skończyli się panowie i sprzedaże Te
raz wszystko ludowe — dodał z akcen-tem
napuszonej surowości
Dziewczyna zajęta gotowaniem przy
piecu odwTÓciła się żeby przyjrzeć się
lepiej przybyłym
— Jadzia — odezwał się stary wska-zując
ich wzrokiem — Proszę tu i towa
rzyszom traktorzystom obiad dać
Jeden z parobków burknął za stołem:
— Dziś do miski to każdy towarzysz
Tylko tolku nie ma z tego towarzystwa
— Dlaczego? — wtrącił Tadeusz
przybierając swój mentorski ton — Je
żeli ziemię teraz sprawiedliwie podzieli-li
każdy na swoim może pracować
— Ziemi nie podzielili — odDowie- -
aziai len sam starszy jegomość — Ma- jątek jak był tak został tylko że teraz
nie pański a nasz wspólny
— Taką ich mać z tą wspólnotą!
Biednemu wiatr zawsze w oczy — od-szczek-nął
parobek
— Wy obywatelu z takim gadaniem
— — chcisł go skarcić tamten ale ur- wał i łagodnie zwrócił sie do Tadeusza
— Człowiek jak ciemny to nie widzi
po swoje Plac pulso%vał gorączkowym
ruchem Kilku żołnierzy dopędzało tram-waj
wskakiwali jeden po drugim na
ostatni stopień Z Mokotowskiej wynu-rzyła
się bez szmeru amerykańska limu
zyna i skręciła w Marszałkowską z ci
chym beknięciem — luksusowe widmo
innego świata Grupka przypadkowych
ludzi zatrzymała na kilka chwil bieg
swoich myśli spraw i interesów pod
przekrzywionym słupem latarnianym a-b- y
na chwile przypomnieć sobie że —
"Ty jesteś nie taka"
Kiedyś przed wojną był tu przysta-nek
autobusów "A" Stąd przelatywało
się w kilkanaście minut po lśniących as-faltach
na plac Teatralny na Stare Mia-sto
Za szybami przesuwały się witryny
sklepów kwiaciarnie chodniki równe
bloki domów neony szyldy ludzie i
świat który znikł na zawsze Teraz na
byłym przystanku nieistniejącego auto-busu
linii "A" zatrzymał się jakiś staru-szek
bez ręki dwie dziewczyny siwo-włosa
kobieta w chustce o wymizerowa-ne- j
młodej twarzy student wojskowy
w płaszczu z naszywką na ramieniu
"Poland" Słuchali Ciepły nabrzmiały
niemęskimi łzami głos opowiadał lu-dziom
i gruzom — "Ja wiem ze ty je-steś
nie taka"
Mokrzycki spojrzał na sąsiada Po-rozumieli
się bez słów oczami dwaj mie-szkańcy
dwie cząstki duszy tego miasta
związani niewymowną wspólnotą Wspól-nota
miasta jedynego na świecie — ta
kiego Dwaj obcy sobie i przypadkowi
a przecież tak związani tym oto wspól-nym
koliskiem chaosu ruin dawnego
świata I ten trzeci — skądciś z niewia-domego
studia — ogarniający swym gło-sem
wszystko dookoła i ta melodia o-garnia- jąca
codzienny zwykły bieg spraw
codziennych zwykłych ludzi uwikła-nych
w swoje codzienne zwykłe sprawy
I ta melodia ograna melancholijna ba-nalna
a jednak
Głośnik i śpiew umilkły zduszone
turkotem kół krokami przechodniów
gwarem ulicznego szumu Melodia prze-wiała
i rozpłynęła się Mokrzycki ruszył
za innymi w swoją stronę Z Mokotow-skiej
skręcił w Kruczą ku Alejom Uli-cy
którą znał tak dobrze gdyż co dzień
przejeżdżał tędy autobusem z placu Zba-wiciela
na plac Napoleona do swego "Ko-daka"
leraz nic poznawał zupełnie Zni-szczenie
tu było kompletne Ogień i po-ciski
zmiotły tu wszystko tak dokładnie
że ledwie po przecznicach sądząc mógł
się zorientować na jakim odcinku Kru-czej
znajduje się O tu ciągnął się rząd
sklepów kapeluszniczych Barbara zazwy-czaj
tu kupowała kapelusze Istniał na-wet
specjalny sygnał który słyszał kil-ka
razy do roku — "No muszę przejść
się po Kruczej" Sygnał ten oznaczał
ze nadchodzi jakiś nowy sezon i jakaś
nowość kapeluszowa
własnego interesu Będą szkoły przyszłą
lepsze książki wtedy zrozumieją ludzie
W tej chwili wszedł wysoki człowiek
lat przeszło czterdziestu z wygolonym
podbródkiem w czapce-cyklistówc- e na
głowie schludnie odziany w szarą ka-potę
nieokreślonego kroju Czapkę po-wiesił
na haku i zbliżył się do stołu szu-kając
miejsca
— Proszę proszę — odsunął się
grzecznie stary i zwracając do przyby-łych:
— Ot poznajcie obywatele to
nasz obywatel ogrodnik a to obywatel
mechanik na traktorze ma pracować
Paweł nie mógł się powstrzymać by
nie przyglądnąć się uważnie człowieko-wi
z którym według przewidzianego
planu mieli zawierać ryzykowną spółkę
Cerę miał szarą jak jego kapota ale
oczy duże i spokojne
Ogrodnik mieszkał w małvm domku
tynkowanym z zewnątrz na biało do któ-rego
przytykała zniszczona oranżeria
Poszli do niego zaraz po obiedzie W je-go
izdebce było schludnie Na podłodze
leżał chodniczek- - z wiejskiego kolorowe-go
samodziału Na komodzie cykał bu-dzik
Kolo lustra zatknięto papierowe
kwiaty Takież kwiaty stały we flakonach
zrobionych z gilz artyleryjskich pocisków
z okresu pierwszej wojny światowej u-stawio- nych
po obu stronach Matki Bo
skiej Bolesnej Kilim wiszący na sznurze
oddzielał drugą część izby skąd prze-zierało
łóżko z czystymi na nim podusz-kami
Bla nawet półeczka z książkami
Obok leżał starannie złożony we czworo
dodatek nadzwyczajny starej gazety za-powiadający
wybuch wojny niemieckiej
z roku 1939
— Pamiątka? — spytał Paweł oglą
dając go ciekawie
Ogrodnik uśmiechnął się smutnie
kiwnąwszy głową Cala atmosfera tego
pokoiku wydala się gościom jakąś oazą
żywym wspomnieniem minionych cza-sów
Nie zastanawiając się dłużej Tade-usz
— powodowany impulsem swej ry-zykownej
zasady — ujawnił ich właści
wą sytuację socjalną
— Ja to odrazu zauważyłem — od-parł
ogrodnik — że panowie jak to mó-wią
coś lepszego Cóż robić teraz takie
czasy że każdy się ukrywa i przebiera
Tu to nie bardzo bezpiecznie ale jak
pan powiedział że jest mechanik to
może być na razie spokojny To dzisiej-sza
arystokracja he he Proszę niech
panowie siadają takie tu u mnie mie
szkanko małe Ja zaraz zrobię herbaty
I przenocować będzie można
Popierajcie łych kiórzy
ogłaszają się
w "Związkowcu"
ADWOKACI I NOTARIUSZE
E H ŁUCK BA LLB
(ŁUKOWSKI)
I R H SMELA BA LLB
POLSCY ADWOKACI
Wspólnicy firmy adwokackiej
Bliney Pasternak Łuck A Smłlt
J7 BLOOR ST W rógBay WA 4-97- 55 przyjmują wieczorami za telefonicz-nym
porozumieniem 1 8
JAN L Z GORfl
ADWOKAT — OBROŃCA
NOTARIUSZ
Tel Biura: LE 3-12- 11 Mieszk AT 94465
1479 Queen St W — Toronto
i S
GEORGE BEN BA
ADWOKAT I NOTARIUSZ
Mówi po polsku
1134 Dundas Sł W Toronto
Tel LE 4-84-
31 i LE 4-84-
32 is
G HEIFETZ BA
ADWOKAT
S HEIFETZ
NOTARIUM
55 Wellington St W Toronto Ont
EM 64451 wieczorami WA 3-44- 95
1 8
CM BIELSKI ba BCL
ADWOKAT I N0TARIUS2
Przyjęcie codziennie — Suito 404 Board of Trade Bldg
11 Adelaide St West
(przy Yonge St)
Toronto — EM 2-12- 51
Wieczorami za uprzednim
telefonicznym porozumieniem
2 w
STEFAN A
MALICKI LLA
ADWOKAT OBROŃCA
I NOTARIUSZ
Biuro tel: AT 90301
W soboty i po godz 6:
91 Rumsey Rd Toronto
tel HU 14361
W
BEZPŁATNA
inne
W
WIELKI POST - TOcS?
Wykaz — Na Żądanie
160 Bathurst St ToW%
OKULIŚCI
Okulistka
Br BUKOWSKA BEJNARoj)
274 Roncesvalles Av
(przy Geoffrey)
Tel LE 2-S4- 93
rGaondozinydo p8rzywjlęećc:z cwodzsioebnontiye S u
do wlecz
DENTYŚCI
S D BRIGEL
m
LEKARZ DENTYSTA
CHIRURG — STOMATOLOfi
PShpjselccllaallnssta' &choSruórbgeofnams' y BuuliltdnUl
Kancelaria No 270
86 Bloor St W — Toront Telefon WA 2-00-
56
Dr E WACHNA
DENTYSTA
Godziny: 10—12 i 2—8
386 Bathurst St — EM 4511
3 W
Dr M LUCYK
DENTYSTA
2092 Dundas St W - Toronto
Tel RO 9-46- 82
JW
Dr Władysława
SADAUSKAS
LEKARZ DENTYSTA
(drugi dom od Roncesvallet
Przyjmuje za uprzednim telef-onicznym
porozumieniem
Telefon LE 1-4-
25C 129 Grenadier Rd
Jan Alexandrowicz — Notary Public
POLSKIE BIURO INFORMACYJNE
Pomoc w sprawach rodzinnych spadkowych i majątkowych w Polsce — Kontrakty i inne dokumenty Imigracja Incorae Tai
Tłumaczenia
Toronto Ont 618-- A Queen St Weł Tl EM 8-54- 41 ii w
FICA CLINIC 0F CHIR0PRACTIC
FRANCISZEK J FICA DC
DOKTÓR CHIROPRAKTYKI
Specjalista w leczeniu artretyzmu reumatyzmu lumbago syjatykl
ból głowy apopleksja polio dolegliwości muskulów i stawów oraz zasilania i normowania całego organizmu
224 Roncesvalles Ave Toronto Tel LE 5-23-
11
64W--H
DOMINION TRAVEL OFFICE
55 Wellington West — Toronto — Tl EM ŁÓ45I
S HEIFETZ NOTARY PUBLIC
Załatwiamy sprawnie i solidnie: Sprowadzanie krewnych z Polski
na stałe lub wizytę — Wizy do Polski w 10 dni — Wyjazd do
USA na stałe lub wizyto — Sprawy majątkowe w kraju akty
darowizny pełnomocnictwa małżeństwa przez zastępcę ii spraw?
Gwarantowaną przesyłkę pieniędzy i paczek do Polski i Ukrainy
Tłumaczenia notarialne wszelkich dokumentów'
Bezpłatna informacja listownie osobiście i telefonicznie
M-- W
POLSKIE NOWE PŁYTY
REG 5125 $115 i $100
TYLKO
3 za $1
Polki - Oberki - Walce
u Duke - Cykle - Radio
625 Queen St
Dr
EM uit
NAPOJE NAJBARDZIEJ ZBLIŻONE ' I
DO TYCH KTÓRE TAK WAM SMA-KOWAŁY
W KRAJU RODZINNYM
Cola - Ginger Ale - Orange Cream Soda
DOSTAWA
na bankiety i okazje
TORONTO
TELEFONUJCIE
►
4
8-61- 38
WAInut
1-2-
151
w dnie powszednie
do godz 7 wiecz
Nie dostarczamy towani do prywatnych domów
Object Description
| Rating | |
| Title | Zwilazkowiec Alliancer, February 17, 1960 |
| Language | pl |
| Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
| Date | 1960-02-17 |
| Type | application/pdf |
| Format | text |
| Identifier | ZwilaD2000384 |
Description
| Title | 000059a |
| OCR text | mm$ i ! STRS "ZWIĄZKOWIEC" LUTY (bfuefy)SFe 17 = 1968 I? a i' i Hf vi --'i V ' J! l u liłS AJ le 5 I M VR9a KSIIVIPS4? Mi!śl id Jerzy Seweryn ' rm urn' ''nfii u$l Z €ftrfci#o kłamiesz (COPYRIGHT BY — Patrzysz pan na moje kucharzo-wani- c A cóz robola dobra jak każda inna Byle do wiosny A tam za gwin-townicę się wezmę i za mcsel Może szwagier wróci Coi mi się widzi że gd7jcś jak pan u Amerykanów siedzi i powietrze mucha jak mu ta Polska pachnie czy nie pachnie A tymczasem gdzie tu nie spojizys-- z — dziura Ludzi mało lak mało a roboty do cholery i trochę A tymczasem kobity zony-nie-żon- y wdowy-nie-wdow- y ehodą i czeka-ją a niejedna się już zmarnowała przez lo wasze wąchanie Poniektóra przytuli się do jakiegoś gniazda a poniektóra jak ten pies A bywa jeszcze taka z dzieć-mi takiej to gorzej Ech pańskiej Baś-ce to jeszcze dobrze w kallach wyszło ale są i takie co marny ich los Jedna tu jest Basina przyjaciółka W trzydzies-tym diewiatjm mąz do oflagu poszedł a ona z dwojgiem diobiazgów ostała sama jedna To się znalazł taki co jej pomógł bo ładna jak malowanie Poszła do niego bo cóż miała z głodu z dzie-ciakami dcc-linać- ? A pracować nie u-mi- ała nie mogła choi owita na seice Poszła a tu go szkopy w czterdziestym diugim w Alejach lowalill Znalazł się nowy znów ja z bachorami p rzygam a 1 Pożyli trochę lo znów ten w powstaniu poległ A ona i bachory — i powstanie mieli i pjuskow i vyvylkę i ponie-wicik- ę a yyj:j jak na --złość i jeść clica To teraz inżynier jeden jest co jąprzy-gain- il A maz już z półtora loku jak z oflagu wysedl a do teraz podobnież u Andersa siedzi i powietrze mucha wracać nie wracać? A jakby wrócił pici wszy w swoją Irenę kamieniami szwyrać będzie że to 1 niewierność mał-żeńska i ze z rąk do rak po ludziach poszła i lak dalej A żeby przyszedł i poniuchal tu te jej ly co w podłode w tym miejscu gdzie pan leraz stoisz jeszce nie obeschły jak paię dni nazad była tu i Basi swoje życie opowiadała toby mu lęka piędzej uschła zaczem kamieniem by w nią szwyrnąl jeżeli on jeszcze jakiś rozum ma A ona Irena czeka go jak śmierci swojej i boi się i z żjciem skończyć nie potrafi bo z bachorami co? Dziewczynka i chłopczyk dziewięć i osiem latek Tak 'panic Ba 1 Mf )] tts At= Józef Mackiewicz "ZWIĄZKOWIEC") Droga Donikąd prawa Tadeusz kloiy nigdy nie wyruszał inaczej jak z kilkoma flaszkami samogo-nu dobił dwie z podróżnego worka i postawił na stole więc wszyscy zostali Rozmowa przeszła wkrótce na tematy Ijczące bczpoiicdnio ich wsi — Ty Adamka — mowil chłop na-zwany uprzednio Jozefem — ty uważaj Palców między drzwi nic suń Siedź ci-cho Sielsowielcm ciebie wybiorą a jak wiócą dawne czasy? — Czy ja pcham się w siclsowiety? — Adamka ty swoje mów a ja po-wiem swoje Kołchozy jak zrobią to zrobią A ty ludzi nie napędzaj Bo jak czego dobrego podejdzie daj Boże woj-na to wtedy tobie ludzie — Ja nikogo nie napędzam — wypie-rał się tamlen — ale zicsztą i nie lękam się kołchozów jak nic przymierzając ten Chont — Jaki Chonl? — zagadnął Tadeusz — Tu taki jednoMelec był Pan go nie znasz --i Skąd może znać — odezwał się któryś — Człowiek z drogi przyjechał — Daleko stąd? — zapytał Tadeusz — Nic tak żeby daleko Dwie mile będzie może z bakiem Strasznie już on bał się do kołchozu iść a prócz tego syn 2 robót uciekł Tak ot u niego od tego wszystkiego w głowic cości pomie-szało 4się Poszedł sam na syna donos złożył a polem powrócił i wziął gospo darka swoja spalił Sam siebie podpalił Zdumiawszy już bjł za wszystkim —r A po drugie — przypomniał so-bie Adamka — nie będzie u nas jak tylko dobrowolnie Powiedziano-żes- z na zebraniu onegdaj — A ty wszystkiemu 'wierzysz co na zebraniu mówią? — Ciebie musi zapytają! Ciebie za-pytają? — cietrzew ił sic Józef Gospodarz wychylił szklaneczkę wód-ki ł zakonkludował: — Prawda że pytać nikogo nie będą Jutro wstało mgliste szare i znowu mroźne Koń przekraczał wysoki próg stajnfna zastałych nogach ociągając się! Gdy już wsiadali do sań wyszedł do nich gospodarz włosy miał w nieładziej a w nich źdźbła słomy - — Co lo za człowiek ten Adamka? 10 si to jeszcze względnie w kartach wy-szło Bywa że innym gorzej Mokrzycki golił się słuchając star-czego skrzypienia głosu Serce zamiera-ło a jedna nieodstępna myśl kołatała w głowie Znów ogarniał go duszący osad wcorajsego powrotu scena z Bar-barą jakieś światło w ciemności i znów ciemność Spojrzał na śpiące dziecko w wózku — Panie — zwrócił się do Kowal-czyka — a kiedy len chłopiec był o-chrzczo- ny? — Kiczony? Jeszcze nie Parę ra-zy-- m mówił szczególnie jak chłopiec słabował: okrzcij dla porządku A jej jakoś nie spieszno A ostatnio na krze-sneg- o czeka Jak krzesny przyjedzie — mówi — to krzcimy Andrzeja — Jaki chrzestny? — A nie wiem Pewnie wasz albo jej jaki znajomy Nic wiem Spytaj pan ja Ciemność ciemność i ciemność Za-ciął się boleśnie żyletką i długo z iryta-cją lamował krew Chciałby już jak najpiędej wyjść stąd — z tego cudego własnego kąta Jeszcze wrócił do tematu Zapylał z trudem nadając głosowi spo-kojne brzmienie: — A dlaczego na imię mu Andrzejek? — A tego nie wiem panic Z tym i-mi-oniom już go tu przyniosła A co? Całkiem diclne imię panie Czemu nie? Andrzej Mokrzycki — to jakoś lak po hetmańsku Dzielne imię A mój wnuk to się nazywał Krzysztof Krassowski Też niezgorzej Córka była Krystyna to syn Krzysztof żeby pasowało Wiesz pan jak już na Starówce śmierć do nas do-chodziła powiedziała do mnie Krysia "ojciec pilnuj Krzysztofa jak polegnę" No I nic upilnowałem bom po oliwę do cekaemu ganiał a w tym czasie cha-łupa w gruz poszła Żebym tam był mo-żeby- m Krzysztofa swoim ciałem nakrył jak się waliło A lak — ot i nic ma Krzysztofa Krassowskiego panie A mo-że by towarzyszem Andrzejowi Mokrzyc-kiemu kiedyś był Mokrzycki skończy! golenie Wypił kubek gorącej kawy Szykował się do wyjścia Przybory do golenia drobiazgi lęcznik papierosy chował do walizki! Wszystkie autorskie zastrzeżone kołcho-zu 39 i ' ! ? y1 — zapylał Tadeusz okulując się szczel-nie w burkę — Teraz to kto jego wic Kiedyś po-rządny człowiek był — 1 po chwili jak-by sobie coś przypominając dodał kwaś-no: — Niopotrzcbnc te gawędy wszy-stkie Nagubi ona ludzi ta samogonka Znowu dioga przed nimi Przy dro-dze krzyż na rozstaju wisi blaszany Chry-stus a nad nimi siedzi trznadel iskajac sobie w piórkach Po obu stronach po ciągnęły się krzaki zarosła pola śnie giem pokryte znów lasy znów pola B)lo już południc gdy zatrzymali się na chwilę przy rozwidleniu dróg zasta-nawiając którędy jechać Raptownie na diodze wyiosly sjlwctki dwóch milicjan tów — Skąd to jedziecie? — zapjtal je-den podchodzący do sań Pawłowi serce zabno gwałtownie a-l- e odpowiedział glosom obojetnjm że z Oszmiany — A po to? — Ech — wpadł mu w słowo Tade-usz przybierając idalnic szczery ton — wstyd prawie przyznać towarzyszu ale w złej sprawie Do Korelicz jedziemy siostrze za mąz zechciało się wychodzić Nu ot i my żeby tlko wódki popić — To aż za Niemen? — Za Niemen — To u was widać mało roboty że po weselach rozjeżdżacie — Roboty jest Już jak wrócimy to tak po stachanowsku się weźmiem do niej do roboty zażartował Tadeusz do-brodusznie Żaden z milicjantów się nie uśmiech-nął — "Zaraz każą dokumenty pokazać" — pomyślał Paweł ale milicjanci kiw-nąwszy głową poszli drogą Zaledwie odjechali kawałek gdy z lewej strony z zarośli wylazł chłop i ocieniwszy ręką oczy patrzył w kierunku lasu gdzie na przełaj przez pola podążały jakieś sanie — Co to łapią kogoś? — spytał Ta-deusz Tamten patrzał w dal nie od powiadając --a potem mruknął obojętnie: — Uciekli — Wciąż tylko uciekają! — rzucił dziwnie jakimś przyciszonym głosem Ta-deusz — A żeby tik za widły! Hę?! — Ohohoho — pokiwał ironicznie chłop Unikał spojrzenia na śpiącego chłopca Odganiał myśli o Barbarze śpieszjł się Kowalczyk zerknął nań z ukosa — Zostaw pan to Miejsca tu dosyć na to barachło Przyjdzie Basia pod wie czór l o poutyka — Kiedy widzi pan ja dziś może przenocuję gdzieindziej — A jak pan chcesz A walizkę mo zesz pan jednak zostawić Gdzie się z nia tarmosić? Mokrzycki zreflektował się Ostatecz nie po walizkę będzie mógł zajść i jutro pod nieobecność Barbary W dzień jej przecież nie zastanie Postawił walizkę pod ścianą Powiedział "do widzenia" Kowalczykowi i skieiował się ku wyj-ściu Gdy był już w drzwiach Kowal-czyk podniósł głowę z nad swoich kar tofli — Ej panie Odwrócił się — Tylko ten kamyczek panie Mo-Arzyc- ki coś go pan w swojej walizce przywiózł weż go pan lepiej ze sobą i w jakiś gruz zarzuć Ot co Zamknął za sobą drzwi Schodził po śliskich zrujnowanych stopniach Mil-czące cmentarzysko podwórza W} dep-tana ścieżka w zawalonej gruzem bra mie Słotne błotniste popołudnie Mar szałkowskiej Nie miał przecież ani zło-tówki przy duszy Skręcił więc na lewo — pieszo na Szpitalną Przystanął na placu Zbawiciela wła śnie w tym miejscu gdzie zatrzymał się wczoraj wicczoiem — jeszcze nieświa-dom tego co go czeka "nieświadom istnienia Barbary i ciemności jakie go ogarną Plac wirował chaotycznym nicporzą-dny- m ruchem otoczony koliskiem iiimo-wis- k Z głośnika na rogu Mokotowskiej płynął zduszony zniekształcony śpiew aksamitnego barytonu Mokrzycki słyszał juz strzęp tej melodii w Gdyni gdy prze-chodził obok "Fangrata" i ktoś uchylił drzwi do wnętrza Wypłynęło stamtąd — "Ja wiem że ty jesteś nie taka " Nie zwrócił na tę melodię uwagi pomy-ślawszy że to jakaś jak wiele innych piosenka do kobiety i o kobiecie Teraz dopiero zorientował się że jest to owa słynna "piosenka o mojej Warszawie" Ten i ów przystanął pod słupem la-tarnian-ym Woźnica który właśnie nad-jechał z wielką rolwagą przytrzymał ko-nie — "Pocekaj" — powiedziała jed-na pensjonarka do drugiej i zatrzymały się wsłuchane Z chrobocącego głośnika ponad zgrzyty koł tramwaju okrążają-cego plac ponad szczekające klaksony samochodów między rumowiska nad błotnistą breję ulicy płynęły banalne i proste słowa lecz cieple brzmienie bary-tonu nadawało im powagę polną ja-kiejś nietutejszej melancholii i żalu — "Ja wiem że ty jesteś nic taka" Przechodnie zwalniali kroku zatrzy mywali się szli dalej — każdy za swoim — Jak tu nam jechać na Koreliczc? — przerwał Paweł — Prosto — odpowiedział i tknął brudnym palcem w horyzont przed nimi Nazajutrz po wyjeździe z Korelicz Ta-deusz przypomniał sobie coś rozpiął bur-kę pod nią kożuch i wydobył zawiniętą paczkę — Masz — powiedział — schowaj To picniąde Mnie za dużo jest nosić wszy stkie Za wypchany będę Połowę miej ty Na miejsce przybyli koło południa Dawna izba czeladna do której ich za-proszono na obiad obecnie stołówka sowchozu wybielona była wapnem czy-sto Kierownik wyjechał do Baranowicz więc Tadeusz podał się głośno za trakto-rzystę który miał być zaangażowany Pa-weł zaś za furmana który go przywiózł i odwiezie z powrotem po rzeczy jeżeli się tamten ugodzi Kury dawnym obyczajem spacerowa-ły po klepisku i pies stary pański po dawnemu jeszcze się wabił Lord Za oknem widać było drzewo w sadzie ja-błoń Sądząc z odległości kierunku we-randy na prawo od kuchni czeladnej i innych jeszcze wskazówek których u-dzi- elił Bogucki mogła to być ta sama ja-błoń pod którą leży złoto Do izby wszedł parobek rzucił w kąt chomąt i poszedł grzać się do pieca — A to co za panowie tacy? — rzu cił stamtąd nie odwracając głowy — A ot panowie — poehwjcil żarto-bliwie Tadeusz — majątek przyjechali-śmy kupować — Kupujcie ja mogę przedać — Nic ma już i nie będzie więcej sprzedaży — odezwał się poważnie star-szy jegomość o wyglądzie ekonoma — Skończyli się panowie i sprzedaże Te raz wszystko ludowe — dodał z akcen-tem napuszonej surowości Dziewczyna zajęta gotowaniem przy piecu odwTÓciła się żeby przyjrzeć się lepiej przybyłym — Jadzia — odezwał się stary wska-zując ich wzrokiem — Proszę tu i towa rzyszom traktorzystom obiad dać Jeden z parobków burknął za stołem: — Dziś do miski to każdy towarzysz Tylko tolku nie ma z tego towarzystwa — Dlaczego? — wtrącił Tadeusz przybierając swój mentorski ton — Je żeli ziemię teraz sprawiedliwie podzieli-li każdy na swoim może pracować — Ziemi nie podzielili — odDowie- - aziai len sam starszy jegomość — Ma- jątek jak był tak został tylko że teraz nie pański a nasz wspólny — Taką ich mać z tą wspólnotą! Biednemu wiatr zawsze w oczy — od-szczek-nął parobek — Wy obywatelu z takim gadaniem — — chcisł go skarcić tamten ale ur- wał i łagodnie zwrócił sie do Tadeusza — Człowiek jak ciemny to nie widzi po swoje Plac pulso%vał gorączkowym ruchem Kilku żołnierzy dopędzało tram-waj wskakiwali jeden po drugim na ostatni stopień Z Mokotowskiej wynu-rzyła się bez szmeru amerykańska limu zyna i skręciła w Marszałkowską z ci chym beknięciem — luksusowe widmo innego świata Grupka przypadkowych ludzi zatrzymała na kilka chwil bieg swoich myśli spraw i interesów pod przekrzywionym słupem latarnianym a-b- y na chwile przypomnieć sobie że — "Ty jesteś nie taka" Kiedyś przed wojną był tu przysta-nek autobusów "A" Stąd przelatywało się w kilkanaście minut po lśniących as-faltach na plac Teatralny na Stare Mia-sto Za szybami przesuwały się witryny sklepów kwiaciarnie chodniki równe bloki domów neony szyldy ludzie i świat który znikł na zawsze Teraz na byłym przystanku nieistniejącego auto-busu linii "A" zatrzymał się jakiś staru-szek bez ręki dwie dziewczyny siwo-włosa kobieta w chustce o wymizerowa-ne- j młodej twarzy student wojskowy w płaszczu z naszywką na ramieniu "Poland" Słuchali Ciepły nabrzmiały niemęskimi łzami głos opowiadał lu-dziom i gruzom — "Ja wiem ze ty je-steś nie taka" Mokrzycki spojrzał na sąsiada Po-rozumieli się bez słów oczami dwaj mie-szkańcy dwie cząstki duszy tego miasta związani niewymowną wspólnotą Wspól-nota miasta jedynego na świecie — ta kiego Dwaj obcy sobie i przypadkowi a przecież tak związani tym oto wspól-nym koliskiem chaosu ruin dawnego świata I ten trzeci — skądciś z niewia-domego studia — ogarniający swym gło-sem wszystko dookoła i ta melodia o-garnia- jąca codzienny zwykły bieg spraw codziennych zwykłych ludzi uwikła-nych w swoje codzienne zwykłe sprawy I ta melodia ograna melancholijna ba-nalna a jednak Głośnik i śpiew umilkły zduszone turkotem kół krokami przechodniów gwarem ulicznego szumu Melodia prze-wiała i rozpłynęła się Mokrzycki ruszył za innymi w swoją stronę Z Mokotow-skiej skręcił w Kruczą ku Alejom Uli-cy którą znał tak dobrze gdyż co dzień przejeżdżał tędy autobusem z placu Zba-wiciela na plac Napoleona do swego "Ko-daka" leraz nic poznawał zupełnie Zni-szczenie tu było kompletne Ogień i po-ciski zmiotły tu wszystko tak dokładnie że ledwie po przecznicach sądząc mógł się zorientować na jakim odcinku Kru-czej znajduje się O tu ciągnął się rząd sklepów kapeluszniczych Barbara zazwy-czaj tu kupowała kapelusze Istniał na-wet specjalny sygnał który słyszał kil-ka razy do roku — "No muszę przejść się po Kruczej" Sygnał ten oznaczał ze nadchodzi jakiś nowy sezon i jakaś nowość kapeluszowa własnego interesu Będą szkoły przyszłą lepsze książki wtedy zrozumieją ludzie W tej chwili wszedł wysoki człowiek lat przeszło czterdziestu z wygolonym podbródkiem w czapce-cyklistówc- e na głowie schludnie odziany w szarą ka-potę nieokreślonego kroju Czapkę po-wiesił na haku i zbliżył się do stołu szu-kając miejsca — Proszę proszę — odsunął się grzecznie stary i zwracając do przyby-łych: — Ot poznajcie obywatele to nasz obywatel ogrodnik a to obywatel mechanik na traktorze ma pracować Paweł nie mógł się powstrzymać by nie przyglądnąć się uważnie człowieko-wi z którym według przewidzianego planu mieli zawierać ryzykowną spółkę Cerę miał szarą jak jego kapota ale oczy duże i spokojne Ogrodnik mieszkał w małvm domku tynkowanym z zewnątrz na biało do któ-rego przytykała zniszczona oranżeria Poszli do niego zaraz po obiedzie W je-go izdebce było schludnie Na podłodze leżał chodniczek- - z wiejskiego kolorowe-go samodziału Na komodzie cykał bu-dzik Kolo lustra zatknięto papierowe kwiaty Takież kwiaty stały we flakonach zrobionych z gilz artyleryjskich pocisków z okresu pierwszej wojny światowej u-stawio- nych po obu stronach Matki Bo skiej Bolesnej Kilim wiszący na sznurze oddzielał drugą część izby skąd prze-zierało łóżko z czystymi na nim podusz-kami Bla nawet półeczka z książkami Obok leżał starannie złożony we czworo dodatek nadzwyczajny starej gazety za-powiadający wybuch wojny niemieckiej z roku 1939 — Pamiątka? — spytał Paweł oglą dając go ciekawie Ogrodnik uśmiechnął się smutnie kiwnąwszy głową Cala atmosfera tego pokoiku wydala się gościom jakąś oazą żywym wspomnieniem minionych cza-sów Nie zastanawiając się dłużej Tade-usz — powodowany impulsem swej ry-zykownej zasady — ujawnił ich właści wą sytuację socjalną — Ja to odrazu zauważyłem — od-parł ogrodnik — że panowie jak to mó-wią coś lepszego Cóż robić teraz takie czasy że każdy się ukrywa i przebiera Tu to nie bardzo bezpiecznie ale jak pan powiedział że jest mechanik to może być na razie spokojny To dzisiej-sza arystokracja he he Proszę niech panowie siadają takie tu u mnie mie szkanko małe Ja zaraz zrobię herbaty I przenocować będzie można Popierajcie łych kiórzy ogłaszają się w "Związkowcu" ADWOKACI I NOTARIUSZE E H ŁUCK BA LLB (ŁUKOWSKI) I R H SMELA BA LLB POLSCY ADWOKACI Wspólnicy firmy adwokackiej Bliney Pasternak Łuck A Smłlt J7 BLOOR ST W rógBay WA 4-97- 55 przyjmują wieczorami za telefonicz-nym porozumieniem 1 8 JAN L Z GORfl ADWOKAT — OBROŃCA NOTARIUSZ Tel Biura: LE 3-12- 11 Mieszk AT 94465 1479 Queen St W — Toronto i S GEORGE BEN BA ADWOKAT I NOTARIUSZ Mówi po polsku 1134 Dundas Sł W Toronto Tel LE 4-84- 31 i LE 4-84- 32 is G HEIFETZ BA ADWOKAT S HEIFETZ NOTARIUM 55 Wellington St W Toronto Ont EM 64451 wieczorami WA 3-44- 95 1 8 CM BIELSKI ba BCL ADWOKAT I N0TARIUS2 Przyjęcie codziennie — Suito 404 Board of Trade Bldg 11 Adelaide St West (przy Yonge St) Toronto — EM 2-12- 51 Wieczorami za uprzednim telefonicznym porozumieniem 2 w STEFAN A MALICKI LLA ADWOKAT OBROŃCA I NOTARIUSZ Biuro tel: AT 90301 W soboty i po godz 6: 91 Rumsey Rd Toronto tel HU 14361 W BEZPŁATNA inne W WIELKI POST - TOcS? Wykaz — Na Żądanie 160 Bathurst St ToW% OKULIŚCI Okulistka Br BUKOWSKA BEJNARoj) 274 Roncesvalles Av (przy Geoffrey) Tel LE 2-S4- 93 rGaondozinydo p8rzywjlęećc:z cwodzsioebnontiye S u do wlecz DENTYŚCI S D BRIGEL m LEKARZ DENTYSTA CHIRURG — STOMATOLOfi PShpjselccllaallnssta' &choSruórbgeofnams' y BuuliltdnUl Kancelaria No 270 86 Bloor St W — Toront Telefon WA 2-00- 56 Dr E WACHNA DENTYSTA Godziny: 10—12 i 2—8 386 Bathurst St — EM 4511 3 W Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W - Toronto Tel RO 9-46- 82 JW Dr Władysława SADAUSKAS LEKARZ DENTYSTA (drugi dom od Roncesvallet Przyjmuje za uprzednim telef-onicznym porozumieniem Telefon LE 1-4- 25C 129 Grenadier Rd Jan Alexandrowicz — Notary Public POLSKIE BIURO INFORMACYJNE Pomoc w sprawach rodzinnych spadkowych i majątkowych w Polsce — Kontrakty i inne dokumenty Imigracja Incorae Tai Tłumaczenia Toronto Ont 618-- A Queen St Weł Tl EM 8-54- 41 ii w FICA CLINIC 0F CHIR0PRACTIC FRANCISZEK J FICA DC DOKTÓR CHIROPRAKTYKI Specjalista w leczeniu artretyzmu reumatyzmu lumbago syjatykl ból głowy apopleksja polio dolegliwości muskulów i stawów oraz zasilania i normowania całego organizmu 224 Roncesvalles Ave Toronto Tel LE 5-23- 11 64W--H DOMINION TRAVEL OFFICE 55 Wellington West — Toronto — Tl EM ŁÓ45I S HEIFETZ NOTARY PUBLIC Załatwiamy sprawnie i solidnie: Sprowadzanie krewnych z Polski na stałe lub wizytę — Wizy do Polski w 10 dni — Wyjazd do USA na stałe lub wizyto — Sprawy majątkowe w kraju akty darowizny pełnomocnictwa małżeństwa przez zastępcę ii spraw? Gwarantowaną przesyłkę pieniędzy i paczek do Polski i Ukrainy Tłumaczenia notarialne wszelkich dokumentów' Bezpłatna informacja listownie osobiście i telefonicznie M-- W POLSKIE NOWE PŁYTY REG 5125 $115 i $100 TYLKO 3 za $1 Polki - Oberki - Walce u Duke - Cykle - Radio 625 Queen St Dr EM uit NAPOJE NAJBARDZIEJ ZBLIŻONE ' I DO TYCH KTÓRE TAK WAM SMA-KOWAŁY W KRAJU RODZINNYM Cola - Ginger Ale - Orange Cream Soda DOSTAWA na bankiety i okazje TORONTO TELEFONUJCIE ► 4 8-61- 38 WAInut 1-2- 151 w dnie powszednie do godz 7 wiecz Nie dostarczamy towani do prywatnych domów |
Tags
Comments
Post a Comment for 000059a
