000468b |
Previous | 7 of 10 | Next |
|
small (250x250 max)
medium (500x500 max)
Large
Extra Large
large ( > 500x500)
Full Resolution
|
This page
All
|
cksi KB © sa ni % & Ki K Kt31 m fli+" " jerzy_Giżycld 40 W POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść i kraju na południe od łego piekła na ziemi Sahary L- )- wielu rzeczy: czytania pisania j(Zj'c hbtorii Pan wie — takiej l y Której jesi jjuwicuzianc uu i„ upIp wiele lat temu" fon skinął głową "Tak słyszałem nch kSiaZKaCIl iu i L4cgu iię iidu- - 5m dopiero zaczęli Tam tak „mupriiane " aucz w szy się francuską metodą (] lekcji na pamięć siowo po sio-- " htoDak począł recytować pierwsza f historii Francji: b puodKowie uauuwie i iaK n niK7ch rjrzodkach Gallach i bjli wCsokiego wzrostu jasno- - 3 i t d ' l trudem pokonywując ochotę wy- - mecia smiecnem iven poiuepai czar- - uw- - ns --nn minnill iir7n H uu iaiuiviuu J i a' fiec tuoi pizodKowie Dyn to jasno- - i 9 l t U IIU tłl ŁJUC OlC oj ucz my No biegnij do ojca i wyb-acz mu co sie stało Ja muszę je- - dalei " podczas gdy chłopak podskakując sme pobiegł ku najbliższemu bu- - hm rządowemu Ken zdał sobie km sprawę ze przed chwilą jechał dyby we mgle nie wiedząc nawet idme w jaKim Kierunicu rrzywo- - - i powrotem do niemiłej rzeczywi- - jmarszczvł sie grymasem nieche-- z — " _ - j i znudzenia wziun jcgu juw puu-jomi- e 7a oddalającym się "potom-- j jasnowłosych Gallów" — prześliz-nę po napisie nad drzwiami budyn- - WDZIAŁ TRANSPUKTU I tej chwili z drzwi wyszedł po-am- e Monsieur Gilbert jeden z miej- - ESflBi nch kuDcow od którego Ken kupo- - mekszosc towaru dla swego sklepi- - pBlliaiVJlH-S- U X J £njnijii yyjMyiiy mach Ken powiedział: "Co pan ro-- i tvm biuize transportów rządo- - a' Myślałem ze ma pan dość wła-- & ciężarówek i nie potrzebuje po-rt od nich" — skinął ręką w stro- - tiura Dobrze pan przypuszczał Istotnie 3 dość ciężarówek Ale iest to wy- - łk specjalny Mam niewielkie stosun-- ii zamówienie towaru dla jednego z aw-kuDcó- w w Tombuktu Nie dość pełny ładunek ciężarówki Pozatem ie opłaciłoby mi się posiać ten to Maria Rodziewiczówna Pożary Zgliszcza =()=()-=()=o=o=- : 3v kazał kobiecie otworzyć sobie pfctkie drzwi zrewidował straż chle-- Wm stodołe każdy zakątek: nie minął jmejszego kąta ani sprzętu — na ao blo mc podejrzanego prócz kil-- tu kul w woreczku które zabrał lia Na owe czasy był to dostatecz- - iwod T)y zgubić człowieka My wychodził posępny i zabierał się Totem z boru ukazał się strażnik J sobie powoli z torbą przez plecy z pł w re''u: z daleka ujrzawszy pana czapkę zbliżył się kłaniając tidziez to byłeś? — zagadnął go Dominik przenikliwie mierząc ocza- - iUra nibv nifirnztrnnna twarz daw- - !ł M3!3- - - W puszczy jasny panie Chłop-''tera- z kradnie na po'tęgę wdzierając orzegow Wczorai omal mnie nie gdym odbierał siekiery Jesteś widocznie za stary do tej ]J' Będę zmuszony zmienić ci miej- - ~ rzekł Czaplic uważając co za nie zrobi ta uwaga - Na rozkazy pańskie! — odparł finie Makarewicz 'pokój ten do szału doprowadzał ca Powiernik Władki miał jak ™arz uśmiechnięta rozradowanie yen człowiek znał losy Swidy wie- - "y z je może go sam przechowy-a'- e czyż bvł snosób dobvć zeń ze- - Pan Dnminik hvl- - npwnvm ze okazałby tego powolny ogień ani -- 'OWaniP 7-ur-nm 7m!irC7P7il hrwi IJjego spadła ciężko na ramię straż- - -- "uułYdt osiainiego sposuuu " Jakiego to rannego przechowu-- ' m°sci Makarewicz? Dziś mi o tym aano' — spytał znienacka 'O' ani mrnk-nn- ł Siwp ipdn oczki 5 UZiecinnpi nniwnnćr-- i i łrinmipnia Ęmf na panu Rannego? — powtórzył nrzeciągle '-- Jego rannego? Albo ja wiem jasny r tli od miPBinnn nip wirteiałem N "tf!7V 7roMfo nUnłn rtfworłi' ln fyi może sie sam przekonać "" 'av Chata twa niicfn wipm n tvm "0ni tez ześ ukrył przed sadem i Powstańca: Swide'z Luchni! Pamie- - 10 go nie uratuie a ciebie zapro-"- ? stryczek Czyś zrozumiał? "e bard7n nrncło Tnnn alp tn WHuirod nia mamtakie Ijpe po- - W- - 1 kt i " p 11 --X "T vi i ' iii ii--rsuB--- - s- - y-H- mt ittj k -- -1 (ttfj wrtrt or i 2i r-t- M ' i rT v ! iWM-iAjrr- !? r-- tty i- - „ -t- f Mw'Tfij fwy ' u a mu 2 {{W II WM 'ZWIĄZKOWIEC- - GRUDZIEŃ (Decembeo Wtorek 23 -- - 1953 STR 7 m war w ten sposób Tombuktu jest za da-leko a droga jest tak marna ze zrujno-wałaby mi ciężarówkę Wiec dowiad wa-łem się w tym biurze czy jedne z ich szalandow nie udaje się czasem w tamte strony Ale moj znany pech chciał ze nie A ten facet w Tombuktu gwałtuje bym mu posłał te tandetę jak najprę-dzej O o' To nu się wvrwało niepo- trzebnie" dodał z uśmiechem "Powinie-nem uważać jak sie wyrażać o własnym towarze" Mjsh Kena zawirowały Kilka mie-sięcy przedtem Fernand radził mu od-wiedzie kiedyś to historyczne dawniej "swiete" miasto muzułmańskie na po-graniczu Sahary Tam gdzie rzeka Niger robi wielki łuk Czemu nie udać się tam teraz? By przemyśleć rożne rzeczy zda ła od Bamako i od plantacji która była zbyt blisko do "stolicy" kolonii i do Marie-Louis- e Zmuszając się do obojętnego tonu powiedział "Dobrze się składa — dla pana i dla mnie Właśnie miałem zapy-tać tych typków od transportu czy nie mają wolnego szalandu który mógłbym wynająć Chciałbym się przejechać do Tombuktu Mozę nawet dalej — do Gao Mógłbym odwieść pańską tandetę" Gilbert się rozpromienił "Tb bardzo fajnie z pańskiej strony Nie będzie pan miał z tym kłopotu Jest tego tylko kil-ka pak Ale z łatwo psującą się zawar-tością Będę panu wdzięczny jeżeli na-każe pan swym ludziom by chronili te paki przed deszczem" "Pozostawimy je w mojej kajucie Co zaś do 'moich ludzi' — to nie mam ich Liczyłem na to ze administracja dostar-czy mi załogi" Gilbert skinął głowa "O pewnie Oni to często robią Kiedy pan zamierza wyruszyć?" "Dziś jeżeli mi się to uda Pójdę za-raz do biura i omówię tę sprawę Dam panu znać jak mi się powiodło" Po paru krokach w stronę biura Ken zatrzymał się i odwrócił "Panie Gilbert1" zawo-łał "Chwileczkę!" Zeszli się znów "Za-pomniałem" mówił Ken "ze szalandy płynące z biegiem rzeki z powodu poro-hów pod Bamako — rozpoczynają swą podróż nie stąd lecz z Kulikoro Moja ciężarówka jest pełna i będę musiał i tak odesłać ją z szoferem na plantację Będzie pan musiał sam zająć się dostar K?=o 33 i ()C=0=S'()==()==' liaBIBaBBiBHHMBMBaBBMIHBilBBBHHBBHBHWBHKnnilHB kJ jęcie1 Tych Świdów dwóch było podob-no ludzie mówili ze obydwa zginęli — ha może się który wyskrobał z biedy Tego z Luchni szkoda zona dziecko Chwała Bogu jak żyje Jam go raz w życiu widział na jarmarku temu trzy la-ta No proszę i jego szukaia u mnie skądże u mnie! To ci głupi donos pro-szę pana! Czaplic za ramię go potrząsnął W oczach mu płonął dziki ogień _ Tys sam głupi stary1 Znam cię masz sie' za chytrego myślisz mnie oszu-kać' Słuchaj Swida tu jest ty wiesz któ ry ty wiesz gdzie' btrzezesz go uia swej panienki no to strzeż dobrze bo ja ja ci przysięgam na piekło ze go mieć bę- - dę w swych rękach i katu oddam' Zro-zumiałeś teraz? — Szczesc Boże panu w tej sprawie Jeżeli sadzono panu te-mu Ja nic nie wiem zginać to zginie wola Boża! Ja rao-- e przysiąc ze go tu nie ma! ° — Wiem ze będziesz krzywoprzysię-ga- ł dla twej' panienki! Znam cię stary no spróbujemy sie z sobą1 To mówiąc Czaplic konia zaciął i ru-szył z kopyta Strażnik pozostał niezmieszany do-brodusznie uśmiechnięty długo nim jeździec nie zginął mu z oczu Dopiero wtedy wyprostował sie czapkę włożył i pogrozi w dal pięścią _ Ha to spróbujemy się padalcze! Chodź po' skarb mojej panienki do Ma-karewicza i wez po' Znajdź go i odbierz Masz piek-ło mi tego zmartwychwstałego! a oni maja Boga! Ha spróbujemy się' ' Ne zajrzał nawet do chatv lecz ru-szył przed siebie droga Czaplica Wieczorem Władka po długiej prze-chadzce w parku zatrzymała się nad sa-mym rowem granicznym obejrzała się nieufnie i zakaszlała z cicha Na to ha-sło z rowu wvirzała twarz starego sługi Milczeli chwilę badając otoczenie Ale wokoło było bezpiecznie Na trawniku wśród którego stali żaden szpieg ukryć sie nie mógł Makarewicz sięgnął po jej reke i ucałował gorąco ' _ To od panicza — szepnął — iaK mi zazdrości waszego widoku! _ Czy zgodził się na ucieczkę za granica p0WJedzi ie panienka nrosi! On by truciznę pił na waszą wolę! Już wstał od kilku dni szy-kuje się w podróż _ _ czeniem pańskich pak na mój szaland w Kulikoro No i mam nadzieję pod-wiezie mnie pan tam i mego boya " Ken skinął głowa "Tak wiem Cho-ciaż ja osobiście nie mogę się skarżyć Mój subiekt w sklepiku na plantacji jest uczciwy i godny zaufania" Myślał o plantatorze który zjawił się niespodzianie owej ulewnej nocv w re-zydencji naczelnika okręgu Guro w dżungli zamieszkałej przez ludożerców: 'Juz od trzech dni nie byłem w domu To dosc! Moi murzyni poczną się czuć zbyt pewni siebie nie mając tak długo nad sobą mojej ręki " Ale tutaj spra-wa miała się inaczej Gilbert był po-rządnym chłopem No i miał rację — rzeczjwiscie większość tubylczych su-biektów wymagała stałego nadzoru Ken musiał długo perswadować i na-staw- ac pokonał jednak wreszcie biuro-kratyczny bezwład Poszedł rozkaz tele graficzny do oddziału biura transporto-wego w Kulikoro i zrobiono co było po-trzeba by Ken mógł odpłynąć tego po-południa "Około pierwszej panie Williams" zapewniał go chudy urzędnik o zmęczo-nej twarzy o wyrazie obojętnym na wszystko "Ale pan wie jak to jest — jesteśmy w Afryce " I rozłożył swe żółtawe ręce w geście mogącym objąć wiele rzeczy Klimat trudności techniczne wynikające z cho robliwego sknerstwa francuskiej admi nistracji kolonialnej szczególnie jednak — "ces sales negres" — tych parszy wych murzynów! Gdy Ken wieziony przez Gilberfa przybył do Kulikoro kwadrans przed pierwszą został poinformowany że zało-ga jego nie będzie gotowa przez nastę-pne parę godzin Czarni laptos zbierali leniwie swe bagaże jedli swój ostatni posiłek w domu zegnali się — mniej lub więcej intymnie ze swymi żonami Mieli być nieobecnymi przez długi czas wiec musieli odpowiednio "obchodzić" swój odjazd Ken zaprosił Gilberfa na obiad do jedynego hotelu osady Podawał im do stołu głupawy czarny wyrostek który widocznie od niedawna dopiero rozpo-czął swą kelnerską karierę i biała właś-cicielka "bufetu" jak nazywano nikt nie wiedział dla czego ponurą i brudną restauracyjkę Wciaz odrzucała ona spa-dające na oczy rozczochrane włosy lub ciągnęła za poły zatłuszczonego szlafro-ka zbyt ciasnego by przykryć należycie jej wielki brzuch ciężarnej kobiety Wreszcie zniecierpliwieni powolnoś-cią usługi sami poczęli zdejmować z za-kurzonej półki butelki aperitfu i wina i wynosić stoliki i krzesła na werandę by nie oddychać śmierdzącymi oparami kuchennymi Kenowi przyszedł na myśl pełen — Niech jedzie co rychlej! Wszak mu nie brak niczego niech się nie ocią-ga Odetchnę dopiero gdy będzie bez-pieczny! To okropne Ignacy ta ciągła trwoga że go nam zabrać mogą ledwie odratowanego! O niech się śpieszy! — Nie trzeba się tak bać panienko! Boskim cudem żyje Bóg go dalej nie opuści Gdyśmy go w grób nieśli a on się przecknął na waszych rękach to znak ze Pan z nami! Nie bójcie się! — Kiedyż wyjeżdża? — Za parę dni! Brak mu jednej rze-czy towarzysza Nie chcę go puszczać sa-mego po tylu miesiącach choroby po ty-lu ranach a ja pójść nie mogę mnie śledzą Panicz chce wziąć z sobą mlecz-nego brata przyjaciela z którym przeżył wiek i ufa jak samemu sobie — Któż to taki? — Chłop z Luchni Michałko A przy tym panicza papiery zostały w domu dwór spalili kozacy może chłop je oca-lił! To do podróży niezbędne — Więc tego chłopa zaprowadzisz do kryjówki? Strzeż się Ignacy! — Panicz tak kazał wierzy ślepo w przywiązanie Michałka a zresztą nie ma innej rady! Pan Czaplic mnie śledzi mu-szę przestać odwiedzać schronienie Chło-pa nikt nie podejrzewa wyręczy mnie — Pan Czaplic cię śledzi? — spyta-ła blednąc — Tak panienko! Och co to za czło- - iMfiH Pan ćti irli 7nnl (Tn Hnhr7pl — Niestety' Jam niedawno przejrza-ła! To zdrajca' On nienawidzi pana Swi- - ' de' Ignacy pilnuj go to gorsze od Moskali — Wiem panienko' Ale nad nami 'wielki Pan! On wam obojgu da szczęście boscie je sobie wycierpieli Uśmiechnęła się smutno — Idz juz Ignacy do tego człowie-ka a paniczowi powiedz że sie spotka-my w Paryżu niech na mnie czeka przy jadę' Rozeszli się w dwie przeciwne strony Nazajutrz od rana nie było juz właś-ciciela w Sterdyniu Coś go przeczuciem ciągnęło do puszczy ale już nie zajechał do straży Makarewicza Jak kondor krą żył wokoło lasu badaiac gąszcza nasłu-chując na każdy odgłos posuwając się I ostrożnie w głąb dzikich ostępów Coraz jposępnieiszy zdał mu się kraiobraz Stu-letnie jodły czarnym wałem grodziły mu i drogę grząskie zdradzieckie polanki 1 oładkie ńa pozór jak murawa wciągały Igo w tnesawiska czarne leniwo płynące i rzeczułki krzyżowały się co kilkanaście kroków w nieprzebyty labirynt Miesiąc (czasu wymagało by przejść wzdłuż i ' wszerz to złowieszcze pustkowie rok by [poznać dokładnie Rok! Pan Czaplic zgrzytnął zębami Co mu po roku kiedy bvł pewien że la- - ida dzień zbieg przepaść może i zemsta Iz rak mu umknie na zawsze Czuł że obrzydzenia "okrzjk" Andrć Gide'a w jego książce "Podróż do jeziora Czad": "Co za hotel! W porównaniu — lepsza jest chata małego schroniska w brussie I ci biali! Brzydota głupota wulgar ność!" Najprzód jakieś konserwy potem kil-ka kawałków przesmażonego twardego mięsa wreszcie kartofle które jak tłu-maczyła właścicielka "kucharz zapom-niał podać razem z mięsem" — i ostat-ni posiłek przed odpłynięciem w długa podróż był wreszcie skończony Rachunek był astronomiczny Gdyby Ken wiedział jakim będzie ten obiad i co będzie kosztować — kazałby Nacie ugotować im coś na szalandzie i za drobna częsc tej ceny mieliby bez porównania lepszy lunch Ken pożegnał się z Gilberfem i po-szedł szybko ku szalandowi Wreszcie je-go załoga była gotowa Wkrótce opuści-li obrzydliwe Kulikoro Ken zabrał się do stosu rzeczy złożo-nych w jego kabinie osobistych posia-dłości pudeł z zapasami kupionymi na drogę w sklepie Gilberfa trzech pak te-go ostatniego przeznaczonych dla kup-ca w Tombuktu i t d Z pomocą Naty który tym razem miał słuzyc również jako kucharz Ken rozpakowywał i układał rzeczy organizu-jąc się w kajutce która miała byc jego mieszkaniem przez długie tygodnie Wreszcie wszystko byłe zrobione Ken nawet sklecił coś w rodzaju szafki z pustej paczki od konserw w której umieścił półki Był on zadowolony z wy niku kilkugodzinnej pracy Wszystko było rozmieszczone w praktyczny spo-sób i kajuta przybrała wygląd zamiesz-kałego domku Z pokładu rozległy się nagle podnie-cone głosy okrzyki Samby kapity sza-landu i gorączkowe postukiwania krót-kich wiosełek o burty Ken wyszedł by sprawdzić co się dzieje Szybko zbliżała się burza i załoga wiosłowała pośpiesznie by gdyby nad-chodząca wichura złapała ich na środku szerokiej rzeki — mogło się to to źle skończyć Zaledwie przybili do brzegu gdy lunęło I nie tylko nazewnątrz Srebrzyste migoczące sznureczki wo-dy poczęły zwisać z dziurawego jak się okazało pułapu związały go jakby z po-dłogą i po całej kajucie rozległ się 7ło-wro- gi plusk Ślizgając się po mokrej podłodze przewalającego się z boku na bok sza-landu kołysanego wielkimi falami trze-ba było na gwałt dezorganizować wszyst-ko co było zorganizowane tego popołud-nia z takim wysiłkiem Wreszcie pośrod-ku kajuty piętrzyła się nakryta brezen-tem niekształtna masa bagaży dziwnie podobna do tej jaką Ken zastał w Kuli-koro wchodząc na szaland po raz pierwszy popełnił straszną pomyłkę rozmową z Makarewiczem Był jak ten nieuk ło-wiec co strzela w przeddzień polowa-nia w pobliżu gniazda zwierza a matka ostrożna wynosi małe tejże nocy w inną dalszą kryjówkę Tak rozmyślając Czaplic jechał stę-po gdy nagle koń zaslrzygł uszami za-chra- pał rzucił się w bok Jeździec rzu-cił szybko oczami serce mu zabiło z ra-dości sądził że ujrzy powstańca lecz natomiast zobaczył inne widowisko Zobaczyr bo uwagę jego wnet zwró-ciło w te stronę jakieś mruczenie sapa nie i mlaskanie językiem Leżał tam zwa-- j lony olbrzymi dąb Padł zapewnie burzą pobity lub starością przed dziesiątkami i lat Z olbrzyma został tylko czarny spróchniały pień i dwa konary U jed-nego z tvch konarów przykucnięty nie zgrabnie na ziemi siedział wielki bury niedźwiedź Pan puszczy był mocno zajęty Przed-nimi łapami oddzierał powoli drzazgi próchnicy rozgrzebywał je i wybierał łapczywie wielkie białe glisty pożera-jąc je jak przysmak Oblizywał się sma-kosz i mruczał z ukontentowaniem Na parsknięcie konia podniósł powoli swój łeb szeroki ioztworzvł paszcze zatrzy-mał się w robocie Nie podobał mu się gość zamruczał tym razem dziko poru-szył się chciał wstać Czaplicowi zjezyły się włosy — wy-jeżdżając zapomniał wziąć broń1 Obej-rzał sie- - miał za sobą gąszcz wśród któ-rego fylko powoli jadać mógł sie zorien-tować! Śmierć wisiała nad nim! Nie wiadomo ko?o wezwał w duchu Boga czy szatana i komu to życie zdrajcy by-ło potrzebne ale w teize chwili niedź-wiedź jakbv mu zal było bankietu spuś-cił głowę Biały robak ?o skusił połknął po oblizał się i począł dalej grzebać w próchniu Pan Czaplic stracił ochotę do dalszej eksploracyjnej podróży świda był pod bezpieczną strażą ieśli istotnie znajdo-wał się w puszczy Przy tym pan Czaplic spostrzegł że łatwiej jest wjechać w ma-tecznik niż zeń sie wydostać bo dopie-ro pod wieczór dobił się do otwartego pola Klnąc ruszył do dworu Drogą tą samą o kilkaset kroków naprzód szedł chłoń niosąc na plecach Dęk świeżo zdartej kory wierzbowej na chodaki Na tętent konia obejrzał sie nieznacznie potem nasunął czapkę na oczy zszedł na sam brzeg gościńca skur-czył się zmalał chciał być nie zauwa-żonym Ale sterdyński pan był ciekawy Gdy strach minął w każdym człowieku dnmyślał sie Swidy Koń dwoma susami dopędził chłopa świdra iace oczy pana 7ajrzałv w iednej chwili w ogoirała twarz Michałka pamiętną z bardzo daw-nych czasów "Drugi wspólnik tego łotra!" — mi-gnęła mu myśl piorunem Jedyny Polski Salon Plęknoicl Marya's Beauty Parlor Specjalizacja w trwałej ondulacji "Permanent" Wawes 216 Bathurst St EM 8-44- 32 LIFE & NATURĘ Domowa Kuracja Naturalna Gdzie zawodzi wszelka medy-cn- a tam pomaga KURACJA NATURALNA Jeajna w całej Kanadzie Można też leczjć się w domu Podaj dokładne objawy choro-by a wyślemy odpowiednie le-karstwa i pouc7enie Mamy ZIOŁA NA SCHUDNIĘCIE — Cena $2 00 MEDICAL HERB CENTRĘ 64 Cathedral Avenue Winnipeg 4 Man 92 W CZOSNEK JEST DOBRY DLA 'VAS SPYTAJCIE SWEGO DOKTORA LUB DROGERZYSTE Czosnek jest natnralnni środkiem nntyseptcznm którv usuwa za-nlc- cz szczenią krwi Adams Gnillc Pearles są to małe bez 'zapachu 1 smaku kapsułki zawlprajnee czy-st- j elog z całej główki czosnko-wej 1 w tej skondensounnej formie otrzj mu jecie pełna waito46 1 uszjst-ki- e kor7jścl teKo środka roślinnego Adams Garlic 1'canles zawiera Sali-clamld- e który uśmierza bóle przy reumatyzmie i artrutyzmlc Pomaga Wam czuć się zdrowiej I mocniej Kupcie paczkę Adams Garlic Pearles tak jak tysiące juz uczyniło jeszcze dziś a przekonacie sic że będziecie zadowoleni żeście Je zażll 97 P-1- 03 DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkłal szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u Waszego specjalisty od oczu OKULIŚCI 93 s OKULISTA S BR0G0WSKI 0 D„ Badanie oczu dorosłych I diltcl Sporządzanie recept Dopasowywanie okularów 420 Roncesvalles Ave (blisko Howard Park) Tel gabinet LE 1-42- 51 Miesik CL 9-80- 29 F OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadzą nowoczesny gabinet okulistyczny przy 274 Roneesvalles Avenu obok Geoffrey St Tel LE 2-54- 93 Godziny przyjeń codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po poł 37S Lunsky WA 1-3- 924 Gorevale Ave 78 RD tarokrajowa Apteka p p Medwidskich "Saniias Pharmacy" Wysyłka lekarstw do Polski 204 Bathurst St Toronto (koło Queen) Tel EM 3-37- 46 E-- 4 DENTYŚCI Dr E WACHNA DENTYSTA Godziny: 10—12 1 2—6 386 Bathurst St — EM 4-6- 51 S W Dr Tadeusz Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 2-08- 44 310 Bloor St W — Toronto przyjmuje po uprzednim porozumie-niu telofonlczn m W Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG — STOMATOLOG Specallsta chorób amy ustn Physlctnns' & Surgeons' Dulldlng Kancelaria No 270 86 Bloor St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 W Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W Toronto Tel RO 9-46- 82 W Dr H SGHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av (róg IUmccsvalles) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 49-- S DR T L GRAH0WSK! DENTYSTA CHIRURG Mówi po polsku 514 Dundas St W — Toronto Tel EM 8-90- 38 II7P DR W W SYDORUK DENTYSTA Prxymut po upntdnlm tltfonlcz- - nym porozumieniu 80 Roncesvaltes Ave Toronto Tel LE 5-36- 88 41-- P-Dr Władysława SADAUSKAS ' LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncosyallei) Przyjmuje za uprzednim telefo-nicznym porozumieniem Telefon LE 1-4- 250 8 ókJ Oczy badamy okulary dostosowujemy do wszystkich defek-tów na nerwowość na ból głowy Mówimy po i WITKIH - okulista Badani oczu — Dopasowywanie okularów wypełnianie recept godziny przyjęć 599 Bloor SI W Toronto Tel LE 5=1521 miiskn Palmerston obok Bloor Medical Center) Wieczorami przyjmuje po uprzednim umówieniu się 8-42- 48 DR TE0DCR TKACZ (Tickełt) Oficjalny Lekarz Związku Polaków w Kanadzie Grupa 1 11 Luck Chiropracłic Clinic BRACIA ŁUKOWSCY DOKTORZY CHIROPRAKTYKI Specjaliści w leczeniu artretyzmu reumatyzmu polio lumbago syjatyki dolegliwości muskułów i stawów oraz i normowania całego — X-K- ay praeswieuenia 1848 TORONTO ONT — TEL CHURCH ST CATHARINES Zbigniew H Boyko DC CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia artretyzmu reumatyzmu lumbago syjutyki dolegliwości muskułów i stawów Gabinet wyposażony w najnowsza urządzenia X-Ra- y — prześwietlenia LAKESHORE MIMICO - CL 5-22- 31 88-W-- 10 Okulista 470 College St wzroku polsku MnSE"Mjf' 930—6 zasilania ST EA 8-37- 54 P ii organizmu BLOOR ST W RO 9-22- 59 140 ST DOKTOR Tol EM TEL MU 4-31- 6! ip % -- r-: M& 8&V m
Object Description
Rating | |
Title | Zwilazkowiec Alliancer, December 23, 1958 |
Language | pl |
Subject | Poland -- Newspapers; Newspapers -- Poland; Polish Canadians Newspapers |
Date | 1958-12-23 |
Type | application/pdf |
Format | text |
Identifier | ZwilaD2000268 |
Description
Title | 000468b |
OCR text | cksi KB © sa ni % & Ki K Kt31 m fli+" " jerzy_Giżycld 40 W POŁUDNIE OD PIEKŁA Opowieść i kraju na południe od łego piekła na ziemi Sahary L- )- wielu rzeczy: czytania pisania j(Zj'c hbtorii Pan wie — takiej l y Której jesi jjuwicuzianc uu i„ upIp wiele lat temu" fon skinął głową "Tak słyszałem nch kSiaZKaCIl iu i L4cgu iię iidu- - 5m dopiero zaczęli Tam tak „mupriiane " aucz w szy się francuską metodą (] lekcji na pamięć siowo po sio-- " htoDak począł recytować pierwsza f historii Francji: b puodKowie uauuwie i iaK n niK7ch rjrzodkach Gallach i bjli wCsokiego wzrostu jasno- - 3 i t d ' l trudem pokonywując ochotę wy- - mecia smiecnem iven poiuepai czar- - uw- - ns --nn minnill iir7n H uu iaiuiviuu J i a' fiec tuoi pizodKowie Dyn to jasno- - i 9 l t U IIU tłl ŁJUC OlC oj ucz my No biegnij do ojca i wyb-acz mu co sie stało Ja muszę je- - dalei " podczas gdy chłopak podskakując sme pobiegł ku najbliższemu bu- - hm rządowemu Ken zdał sobie km sprawę ze przed chwilą jechał dyby we mgle nie wiedząc nawet idme w jaKim Kierunicu rrzywo- - - i powrotem do niemiłej rzeczywi- - jmarszczvł sie grymasem nieche-- z — " _ - j i znudzenia wziun jcgu juw puu-jomi- e 7a oddalającym się "potom-- j jasnowłosych Gallów" — prześliz-nę po napisie nad drzwiami budyn- - WDZIAŁ TRANSPUKTU I tej chwili z drzwi wyszedł po-am- e Monsieur Gilbert jeden z miej- - ESflBi nch kuDcow od którego Ken kupo- - mekszosc towaru dla swego sklepi- - pBlliaiVJlH-S- U X J £njnijii yyjMyiiy mach Ken powiedział: "Co pan ro-- i tvm biuize transportów rządo- - a' Myślałem ze ma pan dość wła-- & ciężarówek i nie potrzebuje po-rt od nich" — skinął ręką w stro- - tiura Dobrze pan przypuszczał Istotnie 3 dość ciężarówek Ale iest to wy- - łk specjalny Mam niewielkie stosun-- ii zamówienie towaru dla jednego z aw-kuDcó- w w Tombuktu Nie dość pełny ładunek ciężarówki Pozatem ie opłaciłoby mi się posiać ten to Maria Rodziewiczówna Pożary Zgliszcza =()=()-=()=o=o=- : 3v kazał kobiecie otworzyć sobie pfctkie drzwi zrewidował straż chle-- Wm stodołe każdy zakątek: nie minął jmejszego kąta ani sprzętu — na ao blo mc podejrzanego prócz kil-- tu kul w woreczku które zabrał lia Na owe czasy był to dostatecz- - iwod T)y zgubić człowieka My wychodził posępny i zabierał się Totem z boru ukazał się strażnik J sobie powoli z torbą przez plecy z pł w re''u: z daleka ujrzawszy pana czapkę zbliżył się kłaniając tidziez to byłeś? — zagadnął go Dominik przenikliwie mierząc ocza- - iUra nibv nifirnztrnnna twarz daw- - !ł M3!3- - - W puszczy jasny panie Chłop-''tera- z kradnie na po'tęgę wdzierając orzegow Wczorai omal mnie nie gdym odbierał siekiery Jesteś widocznie za stary do tej ]J' Będę zmuszony zmienić ci miej- - ~ rzekł Czaplic uważając co za nie zrobi ta uwaga - Na rozkazy pańskie! — odparł finie Makarewicz 'pokój ten do szału doprowadzał ca Powiernik Władki miał jak ™arz uśmiechnięta rozradowanie yen człowiek znał losy Swidy wie- - "y z je może go sam przechowy-a'- e czyż bvł snosób dobvć zeń ze- - Pan Dnminik hvl- - npwnvm ze okazałby tego powolny ogień ani -- 'OWaniP 7-ur-nm 7m!irC7P7il hrwi IJjego spadła ciężko na ramię straż- - -- "uułYdt osiainiego sposuuu " Jakiego to rannego przechowu-- ' m°sci Makarewicz? Dziś mi o tym aano' — spytał znienacka 'O' ani mrnk-nn- ł Siwp ipdn oczki 5 UZiecinnpi nniwnnćr-- i i łrinmipnia Ęmf na panu Rannego? — powtórzył nrzeciągle '-- Jego rannego? Albo ja wiem jasny r tli od miPBinnn nip wirteiałem N "tf!7V 7roMfo nUnłn rtfworłi' ln fyi może sie sam przekonać "" 'av Chata twa niicfn wipm n tvm "0ni tez ześ ukrył przed sadem i Powstańca: Swide'z Luchni! Pamie- - 10 go nie uratuie a ciebie zapro-"- ? stryczek Czyś zrozumiał? "e bard7n nrncło Tnnn alp tn WHuirod nia mamtakie Ijpe po- - W- - 1 kt i " p 11 --X "T vi i ' iii ii--rsuB--- - s- - y-H- mt ittj k -- -1 (ttfj wrtrt or i 2i r-t- M ' i rT v ! iWM-iAjrr- !? r-- tty i- - „ -t- f Mw'Tfij fwy ' u a mu 2 {{W II WM 'ZWIĄZKOWIEC- - GRUDZIEŃ (Decembeo Wtorek 23 -- - 1953 STR 7 m war w ten sposób Tombuktu jest za da-leko a droga jest tak marna ze zrujno-wałaby mi ciężarówkę Wiec dowiad wa-łem się w tym biurze czy jedne z ich szalandow nie udaje się czasem w tamte strony Ale moj znany pech chciał ze nie A ten facet w Tombuktu gwałtuje bym mu posłał te tandetę jak najprę-dzej O o' To nu się wvrwało niepo- trzebnie" dodał z uśmiechem "Powinie-nem uważać jak sie wyrażać o własnym towarze" Mjsh Kena zawirowały Kilka mie-sięcy przedtem Fernand radził mu od-wiedzie kiedyś to historyczne dawniej "swiete" miasto muzułmańskie na po-graniczu Sahary Tam gdzie rzeka Niger robi wielki łuk Czemu nie udać się tam teraz? By przemyśleć rożne rzeczy zda ła od Bamako i od plantacji która była zbyt blisko do "stolicy" kolonii i do Marie-Louis- e Zmuszając się do obojętnego tonu powiedział "Dobrze się składa — dla pana i dla mnie Właśnie miałem zapy-tać tych typków od transportu czy nie mają wolnego szalandu który mógłbym wynająć Chciałbym się przejechać do Tombuktu Mozę nawet dalej — do Gao Mógłbym odwieść pańską tandetę" Gilbert się rozpromienił "Tb bardzo fajnie z pańskiej strony Nie będzie pan miał z tym kłopotu Jest tego tylko kil-ka pak Ale z łatwo psującą się zawar-tością Będę panu wdzięczny jeżeli na-każe pan swym ludziom by chronili te paki przed deszczem" "Pozostawimy je w mojej kajucie Co zaś do 'moich ludzi' — to nie mam ich Liczyłem na to ze administracja dostar-czy mi załogi" Gilbert skinął głowa "O pewnie Oni to często robią Kiedy pan zamierza wyruszyć?" "Dziś jeżeli mi się to uda Pójdę za-raz do biura i omówię tę sprawę Dam panu znać jak mi się powiodło" Po paru krokach w stronę biura Ken zatrzymał się i odwrócił "Panie Gilbert1" zawo-łał "Chwileczkę!" Zeszli się znów "Za-pomniałem" mówił Ken "ze szalandy płynące z biegiem rzeki z powodu poro-hów pod Bamako — rozpoczynają swą podróż nie stąd lecz z Kulikoro Moja ciężarówka jest pełna i będę musiał i tak odesłać ją z szoferem na plantację Będzie pan musiał sam zająć się dostar K?=o 33 i ()C=0=S'()==()==' liaBIBaBBiBHHMBMBaBBMIHBilBBBHHBBHBHWBHKnnilHB kJ jęcie1 Tych Świdów dwóch było podob-no ludzie mówili ze obydwa zginęli — ha może się który wyskrobał z biedy Tego z Luchni szkoda zona dziecko Chwała Bogu jak żyje Jam go raz w życiu widział na jarmarku temu trzy la-ta No proszę i jego szukaia u mnie skądże u mnie! To ci głupi donos pro-szę pana! Czaplic za ramię go potrząsnął W oczach mu płonął dziki ogień _ Tys sam głupi stary1 Znam cię masz sie' za chytrego myślisz mnie oszu-kać' Słuchaj Swida tu jest ty wiesz któ ry ty wiesz gdzie' btrzezesz go uia swej panienki no to strzeż dobrze bo ja ja ci przysięgam na piekło ze go mieć bę- - dę w swych rękach i katu oddam' Zro-zumiałeś teraz? — Szczesc Boże panu w tej sprawie Jeżeli sadzono panu te-mu Ja nic nie wiem zginać to zginie wola Boża! Ja rao-- e przysiąc ze go tu nie ma! ° — Wiem ze będziesz krzywoprzysię-ga- ł dla twej' panienki! Znam cię stary no spróbujemy sie z sobą1 To mówiąc Czaplic konia zaciął i ru-szył z kopyta Strażnik pozostał niezmieszany do-brodusznie uśmiechnięty długo nim jeździec nie zginął mu z oczu Dopiero wtedy wyprostował sie czapkę włożył i pogrozi w dal pięścią _ Ha to spróbujemy się padalcze! Chodź po' skarb mojej panienki do Ma-karewicza i wez po' Znajdź go i odbierz Masz piek-ło mi tego zmartwychwstałego! a oni maja Boga! Ha spróbujemy się' ' Ne zajrzał nawet do chatv lecz ru-szył przed siebie droga Czaplica Wieczorem Władka po długiej prze-chadzce w parku zatrzymała się nad sa-mym rowem granicznym obejrzała się nieufnie i zakaszlała z cicha Na to ha-sło z rowu wvirzała twarz starego sługi Milczeli chwilę badając otoczenie Ale wokoło było bezpiecznie Na trawniku wśród którego stali żaden szpieg ukryć sie nie mógł Makarewicz sięgnął po jej reke i ucałował gorąco ' _ To od panicza — szepnął — iaK mi zazdrości waszego widoku! _ Czy zgodził się na ucieczkę za granica p0WJedzi ie panienka nrosi! On by truciznę pił na waszą wolę! Już wstał od kilku dni szy-kuje się w podróż _ _ czeniem pańskich pak na mój szaland w Kulikoro No i mam nadzieję pod-wiezie mnie pan tam i mego boya " Ken skinął głowa "Tak wiem Cho-ciaż ja osobiście nie mogę się skarżyć Mój subiekt w sklepiku na plantacji jest uczciwy i godny zaufania" Myślał o plantatorze który zjawił się niespodzianie owej ulewnej nocv w re-zydencji naczelnika okręgu Guro w dżungli zamieszkałej przez ludożerców: 'Juz od trzech dni nie byłem w domu To dosc! Moi murzyni poczną się czuć zbyt pewni siebie nie mając tak długo nad sobą mojej ręki " Ale tutaj spra-wa miała się inaczej Gilbert był po-rządnym chłopem No i miał rację — rzeczjwiscie większość tubylczych su-biektów wymagała stałego nadzoru Ken musiał długo perswadować i na-staw- ac pokonał jednak wreszcie biuro-kratyczny bezwład Poszedł rozkaz tele graficzny do oddziału biura transporto-wego w Kulikoro i zrobiono co było po-trzeba by Ken mógł odpłynąć tego po-południa "Około pierwszej panie Williams" zapewniał go chudy urzędnik o zmęczo-nej twarzy o wyrazie obojętnym na wszystko "Ale pan wie jak to jest — jesteśmy w Afryce " I rozłożył swe żółtawe ręce w geście mogącym objąć wiele rzeczy Klimat trudności techniczne wynikające z cho robliwego sknerstwa francuskiej admi nistracji kolonialnej szczególnie jednak — "ces sales negres" — tych parszy wych murzynów! Gdy Ken wieziony przez Gilberfa przybył do Kulikoro kwadrans przed pierwszą został poinformowany że zało-ga jego nie będzie gotowa przez nastę-pne parę godzin Czarni laptos zbierali leniwie swe bagaże jedli swój ostatni posiłek w domu zegnali się — mniej lub więcej intymnie ze swymi żonami Mieli być nieobecnymi przez długi czas wiec musieli odpowiednio "obchodzić" swój odjazd Ken zaprosił Gilberfa na obiad do jedynego hotelu osady Podawał im do stołu głupawy czarny wyrostek który widocznie od niedawna dopiero rozpo-czął swą kelnerską karierę i biała właś-cicielka "bufetu" jak nazywano nikt nie wiedział dla czego ponurą i brudną restauracyjkę Wciaz odrzucała ona spa-dające na oczy rozczochrane włosy lub ciągnęła za poły zatłuszczonego szlafro-ka zbyt ciasnego by przykryć należycie jej wielki brzuch ciężarnej kobiety Wreszcie zniecierpliwieni powolnoś-cią usługi sami poczęli zdejmować z za-kurzonej półki butelki aperitfu i wina i wynosić stoliki i krzesła na werandę by nie oddychać śmierdzącymi oparami kuchennymi Kenowi przyszedł na myśl pełen — Niech jedzie co rychlej! Wszak mu nie brak niczego niech się nie ocią-ga Odetchnę dopiero gdy będzie bez-pieczny! To okropne Ignacy ta ciągła trwoga że go nam zabrać mogą ledwie odratowanego! O niech się śpieszy! — Nie trzeba się tak bać panienko! Boskim cudem żyje Bóg go dalej nie opuści Gdyśmy go w grób nieśli a on się przecknął na waszych rękach to znak ze Pan z nami! Nie bójcie się! — Kiedyż wyjeżdża? — Za parę dni! Brak mu jednej rze-czy towarzysza Nie chcę go puszczać sa-mego po tylu miesiącach choroby po ty-lu ranach a ja pójść nie mogę mnie śledzą Panicz chce wziąć z sobą mlecz-nego brata przyjaciela z którym przeżył wiek i ufa jak samemu sobie — Któż to taki? — Chłop z Luchni Michałko A przy tym panicza papiery zostały w domu dwór spalili kozacy może chłop je oca-lił! To do podróży niezbędne — Więc tego chłopa zaprowadzisz do kryjówki? Strzeż się Ignacy! — Panicz tak kazał wierzy ślepo w przywiązanie Michałka a zresztą nie ma innej rady! Pan Czaplic mnie śledzi mu-szę przestać odwiedzać schronienie Chło-pa nikt nie podejrzewa wyręczy mnie — Pan Czaplic cię śledzi? — spyta-ła blednąc — Tak panienko! Och co to za czło- - iMfiH Pan ćti irli 7nnl (Tn Hnhr7pl — Niestety' Jam niedawno przejrza-ła! To zdrajca' On nienawidzi pana Swi- - ' de' Ignacy pilnuj go to gorsze od Moskali — Wiem panienko' Ale nad nami 'wielki Pan! On wam obojgu da szczęście boscie je sobie wycierpieli Uśmiechnęła się smutno — Idz juz Ignacy do tego człowie-ka a paniczowi powiedz że sie spotka-my w Paryżu niech na mnie czeka przy jadę' Rozeszli się w dwie przeciwne strony Nazajutrz od rana nie było juz właś-ciciela w Sterdyniu Coś go przeczuciem ciągnęło do puszczy ale już nie zajechał do straży Makarewicza Jak kondor krą żył wokoło lasu badaiac gąszcza nasłu-chując na każdy odgłos posuwając się I ostrożnie w głąb dzikich ostępów Coraz jposępnieiszy zdał mu się kraiobraz Stu-letnie jodły czarnym wałem grodziły mu i drogę grząskie zdradzieckie polanki 1 oładkie ńa pozór jak murawa wciągały Igo w tnesawiska czarne leniwo płynące i rzeczułki krzyżowały się co kilkanaście kroków w nieprzebyty labirynt Miesiąc (czasu wymagało by przejść wzdłuż i ' wszerz to złowieszcze pustkowie rok by [poznać dokładnie Rok! Pan Czaplic zgrzytnął zębami Co mu po roku kiedy bvł pewien że la- - ida dzień zbieg przepaść może i zemsta Iz rak mu umknie na zawsze Czuł że obrzydzenia "okrzjk" Andrć Gide'a w jego książce "Podróż do jeziora Czad": "Co za hotel! W porównaniu — lepsza jest chata małego schroniska w brussie I ci biali! Brzydota głupota wulgar ność!" Najprzód jakieś konserwy potem kil-ka kawałków przesmażonego twardego mięsa wreszcie kartofle które jak tłu-maczyła właścicielka "kucharz zapom-niał podać razem z mięsem" — i ostat-ni posiłek przed odpłynięciem w długa podróż był wreszcie skończony Rachunek był astronomiczny Gdyby Ken wiedział jakim będzie ten obiad i co będzie kosztować — kazałby Nacie ugotować im coś na szalandzie i za drobna częsc tej ceny mieliby bez porównania lepszy lunch Ken pożegnał się z Gilberfem i po-szedł szybko ku szalandowi Wreszcie je-go załoga była gotowa Wkrótce opuści-li obrzydliwe Kulikoro Ken zabrał się do stosu rzeczy złożo-nych w jego kabinie osobistych posia-dłości pudeł z zapasami kupionymi na drogę w sklepie Gilberfa trzech pak te-go ostatniego przeznaczonych dla kup-ca w Tombuktu i t d Z pomocą Naty który tym razem miał słuzyc również jako kucharz Ken rozpakowywał i układał rzeczy organizu-jąc się w kajutce która miała byc jego mieszkaniem przez długie tygodnie Wreszcie wszystko byłe zrobione Ken nawet sklecił coś w rodzaju szafki z pustej paczki od konserw w której umieścił półki Był on zadowolony z wy niku kilkugodzinnej pracy Wszystko było rozmieszczone w praktyczny spo-sób i kajuta przybrała wygląd zamiesz-kałego domku Z pokładu rozległy się nagle podnie-cone głosy okrzyki Samby kapity sza-landu i gorączkowe postukiwania krót-kich wiosełek o burty Ken wyszedł by sprawdzić co się dzieje Szybko zbliżała się burza i załoga wiosłowała pośpiesznie by gdyby nad-chodząca wichura złapała ich na środku szerokiej rzeki — mogło się to to źle skończyć Zaledwie przybili do brzegu gdy lunęło I nie tylko nazewnątrz Srebrzyste migoczące sznureczki wo-dy poczęły zwisać z dziurawego jak się okazało pułapu związały go jakby z po-dłogą i po całej kajucie rozległ się 7ło-wro- gi plusk Ślizgając się po mokrej podłodze przewalającego się z boku na bok sza-landu kołysanego wielkimi falami trze-ba było na gwałt dezorganizować wszyst-ko co było zorganizowane tego popołud-nia z takim wysiłkiem Wreszcie pośrod-ku kajuty piętrzyła się nakryta brezen-tem niekształtna masa bagaży dziwnie podobna do tej jaką Ken zastał w Kuli-koro wchodząc na szaland po raz pierwszy popełnił straszną pomyłkę rozmową z Makarewiczem Był jak ten nieuk ło-wiec co strzela w przeddzień polowa-nia w pobliżu gniazda zwierza a matka ostrożna wynosi małe tejże nocy w inną dalszą kryjówkę Tak rozmyślając Czaplic jechał stę-po gdy nagle koń zaslrzygł uszami za-chra- pał rzucił się w bok Jeździec rzu-cił szybko oczami serce mu zabiło z ra-dości sądził że ujrzy powstańca lecz natomiast zobaczył inne widowisko Zobaczyr bo uwagę jego wnet zwró-ciło w te stronę jakieś mruczenie sapa nie i mlaskanie językiem Leżał tam zwa-- j lony olbrzymi dąb Padł zapewnie burzą pobity lub starością przed dziesiątkami i lat Z olbrzyma został tylko czarny spróchniały pień i dwa konary U jed-nego z tvch konarów przykucnięty nie zgrabnie na ziemi siedział wielki bury niedźwiedź Pan puszczy był mocno zajęty Przed-nimi łapami oddzierał powoli drzazgi próchnicy rozgrzebywał je i wybierał łapczywie wielkie białe glisty pożera-jąc je jak przysmak Oblizywał się sma-kosz i mruczał z ukontentowaniem Na parsknięcie konia podniósł powoli swój łeb szeroki ioztworzvł paszcze zatrzy-mał się w robocie Nie podobał mu się gość zamruczał tym razem dziko poru-szył się chciał wstać Czaplicowi zjezyły się włosy — wy-jeżdżając zapomniał wziąć broń1 Obej-rzał sie- - miał za sobą gąszcz wśród któ-rego fylko powoli jadać mógł sie zorien-tować! Śmierć wisiała nad nim! Nie wiadomo ko?o wezwał w duchu Boga czy szatana i komu to życie zdrajcy by-ło potrzebne ale w teize chwili niedź-wiedź jakbv mu zal było bankietu spuś-cił głowę Biały robak ?o skusił połknął po oblizał się i począł dalej grzebać w próchniu Pan Czaplic stracił ochotę do dalszej eksploracyjnej podróży świda był pod bezpieczną strażą ieśli istotnie znajdo-wał się w puszczy Przy tym pan Czaplic spostrzegł że łatwiej jest wjechać w ma-tecznik niż zeń sie wydostać bo dopie-ro pod wieczór dobił się do otwartego pola Klnąc ruszył do dworu Drogą tą samą o kilkaset kroków naprzód szedł chłoń niosąc na plecach Dęk świeżo zdartej kory wierzbowej na chodaki Na tętent konia obejrzał sie nieznacznie potem nasunął czapkę na oczy zszedł na sam brzeg gościńca skur-czył się zmalał chciał być nie zauwa-żonym Ale sterdyński pan był ciekawy Gdy strach minął w każdym człowieku dnmyślał sie Swidy Koń dwoma susami dopędził chłopa świdra iace oczy pana 7ajrzałv w iednej chwili w ogoirała twarz Michałka pamiętną z bardzo daw-nych czasów "Drugi wspólnik tego łotra!" — mi-gnęła mu myśl piorunem Jedyny Polski Salon Plęknoicl Marya's Beauty Parlor Specjalizacja w trwałej ondulacji "Permanent" Wawes 216 Bathurst St EM 8-44- 32 LIFE & NATURĘ Domowa Kuracja Naturalna Gdzie zawodzi wszelka medy-cn- a tam pomaga KURACJA NATURALNA Jeajna w całej Kanadzie Można też leczjć się w domu Podaj dokładne objawy choro-by a wyślemy odpowiednie le-karstwa i pouc7enie Mamy ZIOŁA NA SCHUDNIĘCIE — Cena $2 00 MEDICAL HERB CENTRĘ 64 Cathedral Avenue Winnipeg 4 Man 92 W CZOSNEK JEST DOBRY DLA 'VAS SPYTAJCIE SWEGO DOKTORA LUB DROGERZYSTE Czosnek jest natnralnni środkiem nntyseptcznm którv usuwa za-nlc- cz szczenią krwi Adams Gnillc Pearles są to małe bez 'zapachu 1 smaku kapsułki zawlprajnee czy-st- j elog z całej główki czosnko-wej 1 w tej skondensounnej formie otrzj mu jecie pełna waito46 1 uszjst-ki- e kor7jścl teKo środka roślinnego Adams Garlic 1'canles zawiera Sali-clamld- e który uśmierza bóle przy reumatyzmie i artrutyzmlc Pomaga Wam czuć się zdrowiej I mocniej Kupcie paczkę Adams Garlic Pearles tak jak tysiące juz uczyniło jeszcze dziś a przekonacie sic że będziecie zadowoleni żeście Je zażll 97 P-1- 03 DLA ZABEZPIECZENIA WASZYCH OCZU ZEISS Punkłal szkła do okularów już do nabycia w Kanadzie Pytajcie o nie u Waszego specjalisty od oczu OKULIŚCI 93 s OKULISTA S BR0G0WSKI 0 D„ Badanie oczu dorosłych I diltcl Sporządzanie recept Dopasowywanie okularów 420 Roncesvalles Ave (blisko Howard Park) Tel gabinet LE 1-42- 51 Miesik CL 9-80- 29 F OKULISTKI Br Bukowska-Bejna- r O D Wiktoria Bukowska O D prowadzą nowoczesny gabinet okulistyczny przy 274 Roneesvalles Avenu obok Geoffrey St Tel LE 2-54- 93 Godziny przyjeń codziennie od 10 rano do 8 wieczór W soboty od 10 rano do 4 po poł 37S Lunsky WA 1-3- 924 Gorevale Ave 78 RD tarokrajowa Apteka p p Medwidskich "Saniias Pharmacy" Wysyłka lekarstw do Polski 204 Bathurst St Toronto (koło Queen) Tel EM 3-37- 46 E-- 4 DENTYŚCI Dr E WACHNA DENTYSTA Godziny: 10—12 1 2—6 386 Bathurst St — EM 4-6- 51 S W Dr Tadeusz Więckowski LEKARZ DENTYSTA Tel WA 2-08- 44 310 Bloor St W — Toronto przyjmuje po uprzednim porozumie-niu telofonlczn m W Dr S D BRIGEL LEKARZ DENTYSTA CHIRURG — STOMATOLOG Specallsta chorób amy ustn Physlctnns' & Surgeons' Dulldlng Kancelaria No 270 86 Bloor St W — Toronto Telefon WA 2-00- 56 W Dr M LUCYK DENTYSTA 2092 Dundas St W Toronto Tel RO 9-46- 82 W Dr H SGHWABE DENTYSTA 71 Howard Park Av (róg IUmccsvalles) Godz przyjęć za zam telefon LE 1-2- 005 49-- S DR T L GRAH0WSK! DENTYSTA CHIRURG Mówi po polsku 514 Dundas St W — Toronto Tel EM 8-90- 38 II7P DR W W SYDORUK DENTYSTA Prxymut po upntdnlm tltfonlcz- - nym porozumieniu 80 Roncesvaltes Ave Toronto Tel LE 5-36- 88 41-- P-Dr Władysława SADAUSKAS ' LEKARZ DENTYSTA 129 Grenadier Rd (drugi dom od Roncosyallei) Przyjmuje za uprzednim telefo-nicznym porozumieniem Telefon LE 1-4- 250 8 ókJ Oczy badamy okulary dostosowujemy do wszystkich defek-tów na nerwowość na ból głowy Mówimy po i WITKIH - okulista Badani oczu — Dopasowywanie okularów wypełnianie recept godziny przyjęć 599 Bloor SI W Toronto Tel LE 5=1521 miiskn Palmerston obok Bloor Medical Center) Wieczorami przyjmuje po uprzednim umówieniu się 8-42- 48 DR TE0DCR TKACZ (Tickełt) Oficjalny Lekarz Związku Polaków w Kanadzie Grupa 1 11 Luck Chiropracłic Clinic BRACIA ŁUKOWSCY DOKTORZY CHIROPRAKTYKI Specjaliści w leczeniu artretyzmu reumatyzmu polio lumbago syjatyki dolegliwości muskułów i stawów oraz i normowania całego — X-K- ay praeswieuenia 1848 TORONTO ONT — TEL CHURCH ST CATHARINES Zbigniew H Boyko DC CHIROPRAKTYKI Specjalizacja leczenia artretyzmu reumatyzmu lumbago syjutyki dolegliwości muskułów i stawów Gabinet wyposażony w najnowsza urządzenia X-Ra- y — prześwietlenia LAKESHORE MIMICO - CL 5-22- 31 88-W-- 10 Okulista 470 College St wzroku polsku MnSE"Mjf' 930—6 zasilania ST EA 8-37- 54 P ii organizmu BLOOR ST W RO 9-22- 59 140 ST DOKTOR Tol EM TEL MU 4-31- 6! ip % -- r-: M& 8&V m |
Tags
Comments
Post a Comment for 000468b